Zręczny robot, niezręczni urzędnicy
Treść
Wspomagający operacje chirurgiczne pierwszy w Polsce robot "da Vinci" funkcjonuje tylko dzięki grantom naukowym i datkom sponsorów. Sprzęt z Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego we Wrocławiu wciąż nie został wpisany na listę procedur refundowanych przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Dlaczego? Ministerstwo Zdrowia ma prostą odpowiedź: dla jednego robota nie będziemy tworzyć procedury.
Od grudnia ubiegłego roku we wrocławskim Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym funkcjonuje pierwszy i jak dotąd jedyny w Polsce robot chirurgiczny "da Vinci". Dzięki zaangażowaniu dyrektora tej placówki prof. Wojciecha Witkiewicza i jego współpracowników udało się pozyskać z grantów naukowych i od sponsorów kwotę 8 mln zł niezbędną do zakupu tego urządzenia.
Robot składa się z czterech ramion wyposażonych w narzędzia chirurgiczne. Sterujący nim chirurdzy mają do dyspozycji dwie konsole. Dzięki temu mechanizmowi lekarze uzyskują trójwymiarowy obraz operowanej okolicy w dziesięciokrotnym powiększeniu, w naturalnych barwach. Mają też możliwość bardzo precyzyjnego preparowania tkanek bez ryzyka uszkodzenia okolicznych struktur. Manipulowanie narzędziami odbywa się poprzez specjalne przekładnie, wykluczające całkowicie nawet najmniejsze drżenie rąk chirurga.
- Z punktu widzenia chirurga trzeba podkreślić, że zręczność narzędzi robota "da Vinci" przekracza zręczność rąk ludzkich, a trójwymiarowa wizualizacja oddająca rzeczywiste warunki operacji zwiększa dokładność i precyzję - mówi "Naszemu Dziennikowi" prof. Wojciech Witkiewicz. I dodaje, że pacjenci operowani przy wykorzystaniu tego robota odczuwają mniejszy ból pooperacyjny, mniejsza jest utrata krwi, mają też mniejsze blizny i szybciej przechodzą rekonwalescencję.
Urządzenie to może być stosowane w diagnostyce i terapii chorób prostaty, w zabiegach usunięcia macicy, a także w kardiochirurgii, np. w zakresie naprawy zastawki mitralnej. Na świecie funkcjonuje obecnie prawie 2 tys. takich robotów, w większości w Stanach Zjednoczonych. W Polsce jest jeden, i to właśnie ten wrocławski. Dotychczas przy jego wykorzystaniu przeprowadzono w tej placówce 37 operacji. Było to możliwe tylko dzięki grantom naukowym. Zainteresowanie tymi zabiegami jest bardzo duże; w tej chwili okres oczekiwania wynosi około dwóch lat. Jest to związane właśnie z poszukiwaniem sponsorów. Ministerstwo Zdrowia nie widzi bowiem możliwości refundowania tych operacji przez Narodowy Fundusz Zdrowia, zasłaniając się obowiązującymi procedurami.
Raz jeszcze, czyli pierwszy raz
Indagowany w tej sprawie rzecznik prasowy resortu Piotr Olechno odpisał nam m.in.: "Narodowy Fundusz Zdrowia finansuje w systemie Jednorodnych Grup Pacjentów procedury medyczne, a nie aparaturę i narzędzia, za pomocą których są one wykonywane. Zobowiązany jest też postępować w sposób zapewniający zachowanie uczciwej konkurencji, w szczególności nie może opisywać przedmiotu zamówienia przez wskazanie znaków towarowych, patentów lub pochodzenia, a więc przestrzegać zasad określonych w ustawie z dnia 16 kwietnia 1993 r. o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji". Rzecznik stwierdził dalej, że wykazy świadczeń gwarantowanych nie określają technologii medycznych, natomiast kwestie analizy kosztów świadczeń opieki zdrowotnej w zakresie niezbędnym do prawidłowego zawierania umów o udzielanie świadczeń opieki zdrowotnej należą do zakresu działania Funduszu. Jak dodał Olechno, "minister zdrowia i prezes NFZ planują spotkanie z przedstawicielami szpitala, na którym raz jeszcze omówione zostaną wszystkie kwestie związane z robotem "da Vinci"".
- To jest odpowiedź wręcz kuriozalna. Jak można pisać, że "raz jeszcze", skoro nikt z resortu i NFZ z nami dotychczas na ten temat w ogóle nie rozmawiał?! Dwukrotnie pisałem w tej sprawie pisma adresowane do pani minister Ewy Kopacz, ale podpisane przez jej urzędników odpowiedzi były zawsze utrzymane w tym samym tonie, w takim samym stylu jak uczynił to rzecznik prasowy resortu. Ministerstwo uważa bowiem, że "dla jednego robota nie będziemy tworzyć procedury" - konkluduje prof. Witkiewicz.
Koszt operacji przeprowadzanych przy wykorzystaniu robota "da Vinci" waha się w granicach od 5 tys. zł do 30 tys. złotych. Najdroższe jest usunięcie raka odbytnicy. Ale jeśli policzy się pełne koszty, których NFZ nie uwzględnia (ZUS ponosi wydatki związane ze zwolnieniami, niezdolnością do podjęcia pracy, zakupem lekarstw itp.), to leczenie z użyciem robota może się okazać tańsze od tradycyjnego.
Profesor Witkiewicz w pismach skierowanych do minister Ewy Kopacz sugerował, aby zrefundować na razie np. około 80-90 operacji z użyciem robota "da Vinci", a potem dokonać oceny ich efektów. Ale ta sugestia nie spotkała się z jakąkolwiek reakcją z jej strony.
Praca na pół gwizdka
W czasie mojej wizyty w szpitalu spotkałem dwoje pacjentów operowanych poprzedniego dnia właśnie przy wykorzystaniu robota "da Vinci". - Wczoraj byłam operowana, a dzisiaj od samego rana wstałam i czuję się bardzo dobrze. Przygotowuję się właśnie do opuszczenia szpitala. Nie wiem, co by było przy normalnej operacji - cieszyła się pani Anna Osińska z Wrocławia. - Zrobiono mi ileś tam nacięć, nakłuć, ale w ogóle nie czułem żadnego bólu. Myślałem po prostu, że to jakiś żart, że nie byłem operowany - powiedział z kolei pan Józef Kiszczyszyn ze Świdnicy.
Chirurdzy amerykańscy w ramach przygotowań do specjalizacji z tej dziedziny mają obowiązkowe warsztaty z zakresu chirurgii robotowej. Wysyłanie polskich lekarzy na takie zagraniczne szkolenia jest dosyć drogie. Dlatego np. prof. Witkiewicz organizuje w połowie września br. w swojej placówce specjalny kurs, który będą prowadzić wybitni zagraniczni specjaliści w tej dziedzinie. Ale jeśli kwestia refundacji tych operacji nie zostanie rozwiązana, to wiedza zdobyta na takich zajęciach nie będzie mogła być odpowiednio wykorzystana. Ze względu na brak refundacji chirurdzy z Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego we Wrocławiu używają robota "da Vinci" obecnie tylko dwa razy w tygodniu, a nie codziennie.
Dolnośląski Urząd Marszałkowski wyasygnował w ostatnim czasie milion złotych na tego typu operacje. Kwota ta pozwoli na przeprowadzenie do końca roku około 80 zabiegów z użyciem robota "da Vinci". Jednak to jest przecież rozwiązanie doraźne, kropla w morzu istniejących potrzeb.
- Od medycyny robotowej nie ma w Polsce odwrotu. Nie może być inna niż za Odrą, w Europie czy w Stanach Zjednoczonych - podkreśla prof. Wojciech Witkiewicz. Na przykład Czesi, Rumuni, Bułgarzy mogli ten problem rozwiązać. A w Polsce pewnie trzeba poczekać, aż operacji z wykorzystaniem tego robota zostanie poddany jakiś wysokiej rangi urzędnik administracji państwowej.
Marek Zygmunt, Wrocław
Nasz Dziennik 2011-08-12
Autor: jc