Wariant błędu w obsłudze
Treść
Wtorkowe awaryjne lądowanie Boeinga 767 przejdzie z pewnością do historii polskiego lotnictwa. Podobnie zresztą jak niespotykane dotąd w tego typu maszynach dwie awarie niezależnych systemów odpowiedzialnych za wypuszczenie podwozia. Tylko czy były one dziełem przypadku? Problemy, z jakimi musiała uporać się załoga, nasuwają pytanie o to, czy maszyny oddawane w ręce pilotów są właściwie przygotowane.
Odpowiedzi szuka Prokuratura Okręgowa w Warszawie, która zweryfikuje, dlaczego pojawiła się konieczność awaryjnego lądowania i czy dopełnione zostały wszystkie procedury. Zbada, czy wtorkowy wypadek był nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, czy też do całej sytuacji przyczynił się błąd człowieka.
Z pierwszych relacji wynika, że swoją pracę właściwie wykonała załoga samolotu, która po wykryciu usterki centralnego systemu hydraulicznego ok. 30 minut po starcie z Newark wyłączyła pompę tego układu, niwelując ryzyko powstania pożaru. W ocenie załogi, jako że samolot posiadał jeszcze dwa systemy hydrauliczne oraz elektromechaniczny - awaryjny - system wypuszczania podwozia, instrukcja nie przewidywała innych czynności na tym etapie lotu.
Prawidłowość sekwencji działań załogi zostanie jednak zweryfikowana przez Państwową Komisję Badania Wypadków Lotniczych. Chodzi o wyjaśnienie, czy piloci po stwierdzeniu i zneutralizowaniu usterki postąpili prawidłowo, nie decydując się na powrót do Newark i kontynuując lot zgodnie z planem. Problem z podwoziem ponownie wyszedł na jaw, kiedy samolot był konfigurowany do lądowania już w okolicach Warszawy. Tym razem okazało się, że nie działa żaden z trzech hydraulicznych systemów podwozia. Współpracy odmówił też system awaryjny. To niespotykane dotąd w świecie zjawisko w Boeingach 767, które spowodowało, że załoga musiała lądować awaryjnie, na szczęście bezpiecznie dla pasażerów.
Przyczyn awarii poszukują eksperci PKBWL. Jak przyznał w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" dr inż. Maciej Lasek, wiceszef Komisji, weryfikują oni dokumentację i dokonują oględzin samolotu, by stwierdzić, co było przyczyną niezadziałania systemów sterowania podwoziem. Pierwsze ustalenia wskazują na dwie niezależne od siebie awarie. Pod uwagę jest brana także blokada goleni.
Komisja nie mówi tego wprost, ale rozważane jest również zaniedbanie w obsłudze samolotu. Jak podkreślił Lasek, eksperci dokładnie weryfikują dokumentację, m.in. pod kątem tego, jak często powinna być kontrolowana sprawność systemu awaryjnego oraz czy i kiedy takie testy sprawności ów system przechodził. Trzeba będzie wyjaśnić, kiedy dokładnie system awaryjny przestał działać. Czy stało się to już nad Warszawą, czy może wcześniej. - Jeśli jakiś system nie zadziałał, to znaczy, że nie funkcjonował od jakiegoś czasu. Natomiast informacji o niesprawności tego systemu nie ma. Jest to pierwszy przypadek odmowy pracy systemu awaryjnego wypuszczania podwozia, który jest systemem elektromechanicznym. Jego sprawność zależy zarówno od konstrukcji, zastosowanych rozwiązań technicznych, jak i od zasilania energią elektryczną. Żeby postawić tu jakąś hipotezę, będziemy musieli przebadać silnik i jego zasilanie oraz cały obieg systemu zwalniania zamków - wyjaśnia Lasek.
W ocenie pilotów, samoloty narodowego przewoźnika są dobrze przygotowane do lotów, o czym świadczy fakt, że ostatni poważny wypadek lotniczy nastąpił 24 lata temu (w Lesie Kabackim) i była to rosyjska maszyna (Ił-62).
- Pilot wsiadający do samolotu wie, że gdyby było coś nie tak z maszyną, to ryzykuje także swoim życiem. Dlatego piloci wylatują tylko wtedy, gdy widzą, że lot będzie bezpieczny - podkreśliła Joanna Modzelewska, przewodnicząca i pełnomocnik Związku Zawodowego Pilotów Liniowych PLL LOT SA. Przyznała jednak, że piloci nie mogą wypowiadać się publicznie na temat bezpieczeństwa lotów, a tego rodzaju wystąpienia były w przeszłości piętnowane przez pracodawcę. - Piloci mają określone procedury. Wypełniają sprawozdania z lotów. W nich wpisują to, co się dzieje i przewoźnik powinien coś z tymi sprawozdaniami dalej robić - zaznaczyła. Z pewnością i tę kwestię zweryfikują eksperci.
Jednak w kontekście wystąpienia dwóch niespotykanych dotąd awarii w 767 warto przypomnieć, że o swoich problemach głośno mówiły związki zawodowe zrzeszające mechaników narodowego przewoźnika. Zwracały one uwagę m.in. na problem niskiego poziomu wynagrodzeń personelu technicznego, który powodował odejścia techników do innych przewoźników. O sprawie na początku roku pisał "Nasz Dziennik". Chodziło o skutki wydzielenia w lipcu ub. r. z PLL LOT bazy technicznej, którą przekształcono w spółkę LOT Aircraft Maintenance Services (LOT AMS). Przeszło do niej z LOT ok. 850 wysoko wykwalifikowanych pracowników. Związki sygnalizowały m. in., że kierownictwo LOT AMS nie sprawiało wrażenia zainteresowanego ekspansją na rynku usług lotniczych, a działalność polegała na "ograniczaniu wynagrodzeń podległego personelu i utrudnianiu działania związków zawodowych".
W ocenie osób związanych z branżą lotniczą, pracownicy obsługi technicznej niezaprzeczalnie starają się wypełniać swoje obowiązki należycie, ale istnieje obawa, że trudności, z jakimi się spotykają, mogą sprawić, iż "zdarzy się tak, że umiejętności lotników już nie wystarczą". - Nie jest to kwestia źle wykonywanej pracy przez mechaników, ale godzin pracy, wysokości wynagrodzeń i zakresu zleconych prac, bo wiadomo, że pracownik musi działać w granicach wyznaczonych przez pracodawcę - usłyszeliśmy nieoficjalnie. Do tej oceny nie chciał w rozmowie telefonicznej odnieść się Związek Zawodowy Naziemnego Personelu Lotniczego. Jak powiedział nam Robert Skalski, szef związku, kwestia m.in. wynagrodzeń to temat na dłuższą rozmowę, a problemy firmy związek sygnalizował na początku tego roku m.in. w pisemnych wystąpieniach do parlamentarzystów. Przyznał tylko, że faktem jest, iż mechanicy z firmy odchodzą.
Tymczasem wczoraj doszło do kolejnego awaryjnego lądowania polskiego samolotu na Okęciu. Maszyna została przyjęta, mimo że lotnisko zamknięto z powodu mgły. - Samolot LOT lecący do Brukseli musiał zawrócić i wylądować z przyczyn technicznych - powiedział Przemysław Przybylski, rzecznik Lotniska Chopina. Nie chciał jednak powiedzieć, czego dotyczyła usterka. Maszyna musiała zawrócić zaledwie po kilkunastu minutach lotu. Na portalu Lotnictwo.net.pl internauci napisali, że samolot lądował przez pękniętą szybę. Spekulacje dotyczące usterki potwierdził rzecznik LOT Leszek Chorzewski. - Samolot lecący do Brukseli zawrócił po stwierdzeniu przez kapitana nieszczelności okna. Stało się to tuż po starcie - powiedział rzecznik. Przypomnijmy, że niedawno, także z powodu pękniętej szyby, musiał na Okęcie zawrócić boeing lecący do USA.
Współpraca Jacek Dytkowski
Marcin Austyn
Nasz Dziennik Piątek, 4 listopada 2011, Nr 257 (4188)
Autor: au