Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Uznani za niewinnych

Treść

Żołnierze oskarżeni o zbrodnię wojenną na ludności cywilnej w afgańskiej wiosce Nangar Khel zostali uniewinnieni. Wyrok jest nieprawomocny, a o treści sentencji zdecydowały braki w materiale dowodowym. Brak badań balistycznych, pewności, że do cywilów żołnierze strzelali specjalnie i na rozkaz dowódcy. - To sprawa bezprecedensowa dla armii i wymiaru sprawiedliwości - argumentował sędzia, ogłaszając wyrok. Przyznał jednak, że były powody do wszczęcia postępowania prokuratorskiego i aresztowania podejrzanych.
Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie postanowił uniewinnić wszystkich siedmiu żołnierzy oskarżonych o popełnienie zbrodni wojennej na ludności cywilnej w wiosce Nangar Khel w Afganistanie. Uniewinnienie nastąpiło jedynie z powodu braku wystarczających dowodów świadczących o winie żołnierzy. Znamienne jest to, co na koniec powiedział przewodniczący składu sędziowskiego sędzia płk Mirosław Jaroszewski.
- Można stwierdzić, że jest wysokie prawdopodobieństwo, że podejrzani dopuścili się zarzucanych im czynów. Pozwalało to też na zastosowanie aresztowania tymczasowego, aby zabezpieczyć tok prowadzonego postępowania. Ale nie było wystarczających dowodów na uznanie winy oskarżonych - podkreślał.
Braki w materiale dowodowym i w pewnej części niedostateczna możliwość ich weryfikacji spowodowane były tym, że dotąd w wojsku nie prowadzono takiej sprawy. A ta - jak podkreślał sędzia - była bezprecedensowa w historii polskiej armii, jak również w historii polskiego wymiaru sprawiedliwości. Chodzi tu zapewne o możliwości działania prokuratury, która nie była w stanie przeprowadzić wizji lokalnej na miejscu tragedii z powodu prowadzonych działań wojennych, trudności z wzywaniem na świadków mieszkańców wioski, poszkodowanych i rodzin ofiar, a także brak doświadczenia Żandarmerii Wojskowej.
- Niedających się usunąć wątpliwości nie można rozstrzygać na niekorzyść oskarżonych - podkreślał sąd. Jak uzasadniano, materiał dowodowy nie był pełny i zawierał braki, nie było w nim właściwej dokumentacji pozwalającej na precyzyjne ustalenie miejsca, z którego prowadzono ogień, punktów, z których postrzegali zdarzenie świadkowie relacjonujący jego przebieg, bądź możliwości obserwacji zabudowań, w których znajdowały się pokrzywdzone osoby. Jak podkreślał płk Mirosław Jaroszewski, opinia balistyczna oparta była na oględzinach miejsca zdarzenia, niepozwalających na precyzyjne ustalenie wszystkich miejsc upadku granatów . - Próby uzupełnienia materiału dowodowego, z przyczyn od sądu niezależnych, nie powiodły się, w tym także z powodu niewykonania przez oskarżyciela publicznego decyzji sądu o konieczności uzupełnienia braków - mówił sędzia. Zdaniem sądu, znane są na pewno miejsca trafienia tylko dwóch z 24 granatów moździerzowych wystrzelonych przez żołnierzy. Poza tym nie można też wykluczyć wadliwości amunicji. Nie ma w tej sprawie dowodu na to, że żołnierze specjalnie namierzali wioskę, by w nią strzelać.
Według sądu, żołnierze oskarżeni o ostrzelanie wioski i zabójstwo cywilów byli "zszokowani" informacją, że trafili w wioskę - nie zaś w pobliskie wzgórza, gdzie mieli celować. Zszokowany był też pozostający w bazie dowódca kpt. Olgierd C.
Zdaniem sądu, brak było również podstawowego dowodu na to, że żołnierze otrzymali od dowodzącego nimi kpt. Olgierda C. rozkaz ostrzelania wioski. Ale tutaj sprawa nie jest taka jasna, bo - jak przyznał sędzia - choć dowódca był w toku śledztwa oskarżany przez podwładnych o to, że to on wydał im rozkaz "przepier... wioski", to "do pomówień współoskarżonych trzeba podchodzić z wielką ostrożnością". Sąd uznał, że żołnierze mieli interes w pomawianiu swego szefa o wydanie takiego rozkazu.
Wyrok jest nieprawomocny. Obrona i sami oskarżeni wnosili o uniewinnienie, ale prokurator wojskowy był zupełnie innego zdania. Zarzucił żołnierzom, że strzelając do domów zamieszkiwanych przez cywilów, dopuścili się zbrodni wojennej i zabójstwa ludności cywilnej. Według niego, 16 sierpnia 2007 roku, po odprawie, w rozmowie przeprowadzonej na osobności, dowódca miał nakazać swym podwładnym: ppor. Łukaszowi Bywalcowi, chor. Andrzejowi Osieckiemu i plut. Tomaszowi Borysiewiczowi ostrzelanie z moździerza zarówno kryjówek talibów, jak i zabudowań w wiosce Nangar Khel. Prokurator uważa, że to nie był wypadek, ale zamierzone działanie podjęte na rozkaz dowódców. W związku z tym dla dowódcy kpt. Olgierda C. zażądał kary 12 lat więzienia, dla ppor. Łukasza Bywalca kary 10 lat więzienia, dla chor. Andrzeja Osieckiego - 12 lat więzienia, dla plut. Tomasza Borysiewicza - 10 lat więzienia, dla st. szer. Jacka Janika i Roberta Boksy - po 8 lat więzienia, a dla st. szer. rezerwy Damiana Ligockiego - 5 lat więzienia. Poza tym zapłaty nawiązki na rzecz PCK oraz po 73 tys. zł zadośćuczynienia za każdego z zabitych, jak również po kilkanaście tysięcy złotych dla wszystkich, którzy odnieśli rany w wyniku ostrzału.
Wczoraj w sądzie, oprócz rodzin, pojawili się także wspierający żołnierzy: były dowódca Wojsk Lądowych gen. Waldemar Skrzypczak, gen. Jerzy Wójcik, były dowódca 6. Brygady Desantowo-Szturmowej (w jej skład wchodzi 18. Bielski Batalion Desantowo-Szturmowy, w którym w 2007 roku służyli postawieni przed sądem komandosi), a także twórca jednostki GROM gen. Sławomir Petelicki.
Maciej Walaszczyk
Nasz Dziennik 2011-06-02

Autor: jc