Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Sikorski preferuje naciski

Treść

Radosław Sikorski ma za złe prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu, że ten nie naciskał na lądowanie na lotnisku innym niż Smoleńsk. Czy minister spraw zagranicznych już zapomniał, jak się skończyła jego własna próba nacisku na pilotów?

„Przypominam, że to ówczesny Prezydent ’nie podjął decyzji’ o lądowaniu na lotnisku zapasowym” – napisał na portalu Tweeter szef polskiej dyplomacji w odpowiedzi na pytanie, czy jego zdaniem katastrofa w Smoleńsku nie jest wynikiem bałaganu, jaki panuje w instytucjach państwowych.

Taka myśl doskonale wpisuje się w narrację raportu Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK), który wśród przyczyn katastrofy wykreował rzekomą rolę Lecha Kaczyńskiego, twierdząc m.in., że „w przypadku nieudanego podejścia i odejścia na lotnisko zapasowe dowódca statku powietrznego oczekiwał negatywnej reakcji głównego pasażera”. Jednak dowodów na poprowadzenie takiej narracji nie znalazła nawet komisja ministra Jerzego Millera.

Sikorski poszedł krok dalej, bo sugerując, że to prezydent powinien podjąć decyzję o lądowaniu na lotnisku zapasowym, stwierdził ni mniej, ni więcej jak tylko to, że główny pasażer powinien był naciskać na pilotów. Tymczasem na pokładzie samolotu obowiązuje zasada, że rządzi dowódca załogi i to on – w oparciu o posiadane dane – podejmuje decyzje o przebiegu lotu.

Sikorski powinien o tym doskonale wiedzieć, bo sam doświadczył tego, że naciski na załogę niewiele dają. Sprawę opisywał „Nasz Dziennik”. Chodzi o wizytę ministra Sikorskiego we Lwowie w maju 2011 roku. Szef MSZ miał tam lecieć z Bydgoszczy, ale warunki meteorologiczne nie pozwalały na lądowanie we Lwowie. Dlatego załoga, którą dowodził wówczas por. Artur Wosztyl, dowiozła Sikorskiego tylko do Rzeszowa.

Kiedy samolot oczekiwał tam na szefa MSZ, załoga otrzymywała telefony od osób z delegacji szefa resortu, że przesadzają, bo warunki we Lwowie są dobre, a przynajmniej tak to było widać zza szyb samochodu. Raporty pogodowe wskazywały co innego.

Telefonował także płk Mirosław Jemielniak, ówczesny dowódca specpułku, który mówił, że odbiera telefony z Ministerstwa Obrony Narodowej, by samolot został przebazowany do Lwowa. Dowódca był jednak nieugięty i ostatecznie Sikorski wrócił do Rzeszowa samochodem, skąd został przewieziony samolotem do Warszawy.

Tydzień później ten sam pilot odmówił Sikorskiemu lotu z Warszawy do Brukseli z uwagi na burze występujące na trasie przelotu. Jak-40 nie był w stanie nad nimi przelecieć. Sikorski musiał skorzystać z embraera. Po tych incydentach do dowódcy specpułku wpłynęło pismo, w którym MSZ domagało się wyjaśnień powodów odmowy wykonania lotu do Lwowa, skoro dowódca dostał informację od delegacji, że „pogoda jest dobra”, oraz dlaczego nie poleciał do Brukseli, skoro pogoda na lotniskach w Warszawie i Brukseli była „bardzo dobra”.

A wytknięty przez internautę bałagan urzędniczy? Ten wątek Sikorski wymownie przemilczał. Warto przypomnieć, że nawet komisja ministra Jerzego Millera zaleciła czy to kancelarii premiera, czy to poszczególnym resortom działania mające na celu uprzątnięcie bałaganu związanego z organizacją lotów o statucie „HEAD”.

To m.in. uporządkowanie statusu dokumentów odnoszących się do specjalnego transportu lotniczego, opracowanie zasad współpracy w tym zakresie. Komisja wrzuciła kamyczek także do ogródka Sikorskiego, zalecając, by MSZ wraz z resortem obrony ustaliło procedury pozyskiwania informacji meteorologicznych z lotnisk nieprzekazujących takich danych w zakresie niezbędnym do realizacji lotów.

 

Co czytał Komorowski?

Szef MSZ nie jest osamotniony w swoich wystąpieniach, bo w podobnym tonie wypowiedział się Bronisław Komorowski. W wywiadzie udzielonym „Wprost” prezydent przyznał, że jego poziom wiedzy na temat przyczyn katastrofy smoleńskiej zatrzymał się na raporcie Millera.

„Zaakceptowałem zasadniczą myśl raportu ministra Millera, że źródłem nieszczęścia była próba lądowania w niedopuszczalnie złych warunkach pogodowych. Reszta to już dodatki, błędy natury technicznej czy mankamenty natury technicznej na lotnisku. Na lotnisku, gdzie wielokrotnie wcześniej lądowali polscy prezydenci, premierzy, gdzie lądował także mój poprzednik, prezydent Lech Kaczyński” – powiedział Bronisław Komorowski.

Tyle że raport Millera nie mówi nic o próbie lądowania, a jako przyczynę wypadku podaje „zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania, przy nadmiernej prędkości opadania, w warunkach atmosferycznych uniemożliwiających wzrokowy kontakt z ziemią i spóźnione rozpoczęcie procedury odejścia na drugi krąg”, które doprowadziło do „zderzenia z przeszkodą terenową, oderwania fragmentu lewego skrzydła wraz z lotką, a w konsekwencji do utraty sterowności samolotu i zderzenia z ziemią”.

Wynika z tego, że Bronisław Komorowski nawet nie zaznajomił się z ułomnym polskim dokumentem albo też uznał wersję rosyjską za bardziej przekonującą i przyjął za obowiązującą. To bowiem raport MAK zawiera tezę, że „bezpośrednią przyczyną katastrofy było niepodjęcie przez załogę we właściwym czasie decyzji o odejściu na lotnisko zapasowe (…)”, a panująca na pokładzie presja wpłynęła na decyzję dowódcy „o kontynuowaniu zniżania w warunkach nieuzasadnionego ryzyka z dominującym celem wykonania lądowania ’za wszelką cenę’”. Aż trudno uwierzyć, że to właśnie Bronisław Komorowski namawia, by „likwidować monopol informacyjny różnego rodzaju fanatyków i domorosłych ekspertów”.

Nasz Dziennik Wtorek, 5 marca 2013

Autor: jc