Repatriację blokują dyplomaci
Treść
"Takich ludzi nie potrzebujemy" - to niewiarygodne, ale te  słowa usłyszeli potencjalni repatrianci z Kazachstanu w polskiej  ambasadzie w Astanie. Dlaczego? Bo mają średnie wykształcenie i są  właścicielami małych gospodarstw rolnych
Wyjaśnień na  temat skandalicznego zachowania polskich służb dyplomatycznych wobec  potencjalnych repatriantów z Kazachstanu chcą parlamentarzyści. Jak  ustalił "Nasz Dziennik", koszmarny obraz pracownika Ambasady RP w  Astanie grożącego Polakom zainteresowanych repatriacją do kraju  przodków, że odrzuci ich wnioski, bo nie mają wyższego wykształcenia, to  wcale nie fikcja. Świadczą o tym nie tylko mizerne owoce ustawy o  repatriacji, w ramach której do kraju przyjeżdża kilka rodzin rocznie,  ale także obcesowe zachowanie samych dyplomatów. Wskazują na to  potomkowie Polaków zesłanych w latach 30. XX w. na Syberię przez władze  Związku Sowieckiego, którym udało się przyjechać do Polski. Jak się  okazuje, ich krewni, którzy pozostali w Kazachstanie, nie mają miłych  doświadczeń w kontaktach z polskimi dyplomatami.
Na powrót do  Polski, według szacunków specjalistów, może czekać około kilkunastu  tysięcy osób. Ich nadzieje odżyły w związku z toczącymi się w Sejmie  pracami nad obywatelskim projektem ustawy o powrocie do Rzeczypospolitej  Polskiej osób pochodzenia polskiego deportowanych i zesłanych przez  władze Związku Sowieckiego. Niestety, marzenia o przyjeździe do kraju  zderzają się z twardą, urzędniczą rzeczywistością. Do jednego z takich  incydentów doszło 26 kwietnia. - Moje siostrzenice Ludmiła i Tatiana  przebyły aż 350 km z Dragonirowki do Ambasady RP w Astanie, żeby się  zarejestrować w Bazie Rodak, co jest warunkiem ewentualnego powrotu do  Polski w ramach ustawy o repatriacji. Złożenie dokumentów i rozmowy z  jedną z pracownic tej placówki - panią Martą - odbywały się spokojnie i  nie było żadnych problemów. Jednak kiedy weszła pani Beata, wszystko się  zmieniło - relacjonuje pani Walentyna Kamińska, której udało się wrócić  do Polski w 1995 roku. Urzędniczka zaczęła drobiazgowo wypytywać o  wykształcenie i zawód siostrzenic. - Kiedy dowiedziała się, że jedna z  nich ma średnie wykształcenie i posiada gospodarstwo [Tatiana - przyp.  red.], a druga z zawodu jest pielęgniarką [Ludmiła - przyp. red.],  oznajmiła, że nie stanowią żadnej konkurencji na rynku pracy oraz że "w  Polsce takich ludzi nie potrzebujemy". Jednocześnie zagroziła, że jeśli  siostrzenice nie wycofają swoich dokumentów, wpisze im do dokumentacji  brak znajomości języka polskiego - mówi Kamińska. Przestraszone Polki  uległy szantażowi urzędniczki i opuściły ambasadę. - O jakiej  konkurencji mówi urzędniczka, jeżeli one mogą się podjąć każdej pracy?  Normalne jest przecież to, że ktoś chce się kształcić, a inny woli  otworzyć działalność gospodarczą lub pracować fizycznie. Nie każdy musi  mieć wyższe wykształcenie - wskazuje pani Walentyna. W jej ocenie,  zachowanie polskiej urzędniczki było złośliwe.
- Coś takiego nie  powinno mieć miejsca. Polska jest matką wszystkich Polaków, a  szczególnie tych, którzy nigdy jej się nie wyparli. Przez  dziesięciolecia marzyli o powrocie i jak mogli, tak przekazywali ją  swoim dzieciom i wnukom. Nie może nikt sobie jej zawłaszczać - zaznacza.  Wskazuje, że obie siostrzenice rozmawiają po polsku. - Może mają inny  akcent, ale jak można urodzić się w Kazachstanie i mówić piękną  polszczyzną? Uważam, że Polaków nie można zostawić w tych stepach  kazachstańskich. Oni tam zginą, wymieszają się z Kazachami, którzy  reprezentują zupełnie inną kulturę, są muzułmanami. Poza tym pojawiają  się tam już pewne problemy, jeśli chodzi o stosunek do mniejszości  narodowych - ubolewa pani Walentyna.
Znamienne jest, że pozostałych  repatriantów nie dziwią takie doniesienia o fatalnym zachowaniu naszych  dyplomatów w Kazachstanie. - To jest normalna sytuacja w polskiej  ambasadzie. Ludziom, którzy tego doświadczyli, nie daje się jednak  wiary. Poza tym oni boją się o tym mówić. Na przykład jeżeli ktoś będzie  narażał się pracownikom ambasady w sprawie rejestracji do Bazy Rodak,  otrzymania wizy albo Karty Polaka, to wszystko później może się  negatywnie odbić na jego dzieciach, które nie będą mogły wyjechać do  Polski. Więc ludzie się nie skarżą. Ale znam bardzo dużo takich  przypadków - podkreśla Andrzej Jaworski, który w 1996 r. przyjechał do  Polski. Jego zdaniem, są to celowe działania, żeby uniemożliwić powrót  do kraju Polakom z Kazachstanu. Jaworski zwraca uwagę, że obecnie  urzędnik ambasady jest "władcą absolutnym", przed nikim nie musi się  tłumaczyć ze swego postępowania, a Polacy ubiegający się o powrót nie  mają żadnej instytucji odwoławczej. Pracownicy Ambasady RP w  Kazachstanie nie chcieli wczoraj rozmawiać z "Naszym Dziennikiem",  odsyłając nas do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Resort również nie  ustosunkował się do zdarzenia w Astanie. Polacy pokrzywdzeni przez nasze  służby dyplomatyczne próbują interweniować w biurach poselskich.  Potwierdza to poseł Jan Dziedziczak (Prawo i Sprawiedliwość),  wiceprzewodniczący podkomisji nadzwyczajnej do rozpatrzenia  obywatelskiego projektu ustawy o powrocie do Rzeczypospolitej Polskiej  osób pochodzenia polskiego deportowanych i zesłanych przez władze  Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich. - Przede wszystkim ta  sytuacja świadczy o tym, że obecnie obowiązujące przepisy są całkowicie  skompromitowane - ocenia poseł. Przyznaje, że systematycznie otrzymuje  informacje i skargi dotyczące działań polskich służb dyplomatycznych w  Kazachstanie. - Będę wnioskował, żeby tę sprawę wyjaśnić. Myślę, że  jedno z posiedzeń podkomisji lub całej sejmowej Komisji Łączności z  Polakami za Granicą powinno być poświęcone aktualnej sytuacji i relacjom  pomiędzy Polakami w Kazachstanie a naszą placówką dyplomatyczną -  zapowiada Dziedziczak. Jego zdaniem, należy m.in. wyjaśnić, czy nie mamy  do czynienia ze świadomym działaniem MSZ zmierzającym do tego, żeby w  Bazie Rodak było zarejestrowanych jak najmniej osób. - Docierają do nas  na przykład sygnały, że w związku z dyskusją związaną z - miejmy  nadzieję - przyjęciem przyszłej ustawy repatriacyjnej do naszej placówki  zgłaszają się kolejne osoby, które wcześniej tego nie robiły, bo nie  miały większej nadziei na powrót w aktualnie obowiązującym systemie  prawnym - kwituje poseł.
Jacek Dytkowski
Nasz Dziennik Środa, 9 maja 2012, Nr 107 (4342)
Autor: au
