Państwo znowu zdało egzamin?
Treść
Katastrofa pod Szczekocinami symbolicznie odzwierciedla stan polskiej  kolei, poddawanej od lat permanentnej restrukturyzacji. Nie wiemy  jeszcze, co było konkretnie przyczyną tragicznej śmierci kilkunastu osób  i odniesienia poważnych ran przez ponad 50 pasażerów. Ale już teraz  można uznać, że prawdopodobnie jednym z pośrednich powodów tego  zdarzenia był stan infrastruktury kolejowej. Na kolej państwo od wielu  lat przeznacza zbyt mało pieniędzy. Stan torów, zwrotnic, systemów  sygnalizacji ruchu i bezpieczeństwa jest coraz gorszy. Wiele przejazdów  kolejowych nadal jest niestrzeżonych, bo podobno ich budowa jest w tych  miejscach nieopłacalna, za droga. Tak jakby cena ludzkiego życia lub  zdrowia była niższa, wszak tam bardzo często dochodzi do śmiertelnych  zderzeń pociągów z samochodami.
Jakby tego było mało, w bardzo  kiepskim stanie jest tabor, a przewoźnicy - w tym PKP Intercity i  Przewozy Regionalne, których pociągi zderzyły się pod Szczekocinami - od  ponad 20 lat nie kupili praktycznie żadnej nowej lokomotywy. Niewiele  przybyło też nowych wagonów. Tymczasem, tak jak w przypadku samochodów,  również nowoczesne lokomotywy i wagony dają pasażerom większe szanse na  przeżycie wypadku niż te, którymi podróżują codziennie Polacy.
Przy  okazji dyskusji o sobotniej katastrofie dowiadujemy się też od  kolejarzy, jak zacofani jesteśmy w dziedzinie systemów bezpieczeństwa.  Słyszymy rzeczy straszne: urządzenia mające zapewnić bezpieczeństwo  podróżowania i przewozu towarów (jak automatyczne hamowanie), w które są  wyposażone polskie elektrowozy i lokomotywy, pochodzą jeszcze z lat 60.  ubiegłego wieku, czyli mają po blisko 50 lat! To tak jakby po naszych  drogach nadal jeździły tylko półwieczne autobusy i samochody bez ABS,  wspomagania kierownicy i innych systemów ułatwiających prowadzenie  pojazdu nawet w trudnych warunkach, dzięki którym niejednego wypadku  udaje się uniknąć. Maszyniści alarmują też, że na te problemy nakłada  się załamanie szkolenia zawodowego, bo w imię oszczędności i  "racjonalizowania kosztów" skraca się czas przygotowania zawodowego i  niektóre pociągi prowadzą ludzie, którzy przeszli ledwie kilkumiesięczne  szkolenia. Za te oszczędności też nieraz zapłaciły i jeszcze zapłacą  osoby jeżdżące pociągami. 
Niestety, z roku na rok jest coraz  gorzej. Z danych policji wynika, że większość katastrof kolejowych po  1989 roku wydarzyła się w latach 2006-2012. A to już obciąża przede  wszystkim Donalda Tuska i jego ministrów. Czy to przypadek, że w czasie  jego rządów doszło do najtragiczniejszych katastrof ostatnich lat:  kolejowej pod Szczekocinami i - bez precedensu w skali światowej -  lotniczej w Smoleńsku?
Smutne jest i to, że władze tak łatwo  potrafią ferować wyroki i zrzucać z siebie odpowiedzialność. Po tragedii  smoleńskiej od razu padały fałszywe oskarżenia ze strony premiera,  obecnego prezydenta czy ministrów, jakoby katastrofę Tu-154M spowodowały  błędy załogi. Teraz Bronisław Komorowski już orzekł, że pod  Szczekocinami zawinił człowiek. A skąd niby prezydent to wie? Eksperci z  komisji badania wypadków kolejowych nie wydali jeszcze żadnej oceny,  chcą najpierw, jak nakazuje logika, przeprowadzić wszystkie niezbędne  badania i przesłuchać świadków. A już teraz podkreślają, że powodów  katastrofy może być co najmniej kilka. Komisja najwcześniej wyda raport  za kilka miesięcy. Być może dopiero za rok, ale prezydent Komorowski już  orzekł: zawinił człowiek, i z pewnością nie miał na myśli ministra  transportu Sławomira Nowaka.
Krzysztof Losz
Nasz Dziennik Poniedziałek, 5 marca 2012, Nr 54 (4289)
Autor: au