Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Palikot w odwodzie naczelnego wodza

Treść

Ruch Poparcia Palikota, bez względu na deklaracje jego założyciela, będzie przybudówką Platformy Obywatelskiej. Przekonani są o tym nie tylko politolodzy czy specjaliści z zakresu marketingu politycznego, ale także wielu polityków Platformy, z którymi rozmawialiśmy w ostatnich dniach, zdaje sobie z tego sprawę. Ich zdaniem, Janusz Palikot w przyszłym roku znowu znajdzie się na listach wyborczych PO, mimo że teraz zapowiada rezygnację z mandatu posła Platformy.
Dla przeciętnego wyborcy, który nie interesuje się na co dzień polityką, działania Janusza Palikota wydają się politycznym samobójstwem. Oto jedna z twarzy Platformy odchodzi z partii, zakłada nowe ugrupowanie, które może być konkurencją także dla PO. Co więcej, w Platformie Obywatelskiej nie słychać jakiegoś przesadnego żalu za Palikotem, a wielu działaczy przyjęło nawet jego rozbrat z partią z wyraźną ulgą. - Janusz postanowił założyć nową partię, bo z PO czuł się wypychany. Po wyborach prezydenckich stał się jakby mniej potrzebny Platformie, osłabły nawet jego kontakty z prezydentem Komorowskim, miał stale na pieńku z marszałkiem Sejmu Schetyną, zauważył też słabnącą wobec niego sympatię premiera Tuska - tak powody ostatnich działań Palikota tłumaczą działacze Platformy. W dodatku poseł z Lublina zaczął dostrzegać, że jego gwiazda w mediach blednie, że już nawet najbardziej absurdalne i chamskie wypowiedzi nie wzbudzają takiego zainteresowania radia, prasy i telewizji, jak wcześniej. I dlatego zaczął grozić odejściem z PO, aby podtrzymać zainteresowanie swoją osobą. A w dodatku okazało się, iż jego pozycja w partii nie jest tak silna, a rzeczywiste poparcie także jest niewielkie, więc raczej nie znajdą się chętni do rzucenia mandatu poselskiego lub senatorskiego i przystąpienia do nowej partii Palikota. W PO szybko zauważono, że poparcie w sondażach dla ruchu Janusza Palikota jest niewielkie. Dlatego Donald Tusk mógł sobie pozwolić na partyjnym kongresie, aby wezwać Palikota, żeby się wreszcie określił: czy chce, czy już nie chce być w tej partii. A po sobotnim spotkaniu ruchu premier wyraźnie lekceważył znaczenie inicjatywy swojego (jeszcze) partyjnego kolegi. - Nie przejmuję się tym - stwierdził otwarcie Tusk, który nowej partii nie traktuje jako poważnej konkurencji dla PO.
Już nie z nami, ale z nami
Działacze PO, z którymi rozmawialiśmy, są przekonani, że mimo oficjalnego zerwania z partią Palikot będzie współpracował z Platformą. - Czy tak odchodzi z partii polityk z nią skłócony? - pyta jeden z posłów, niechętny Palikotowi. - On powinien dawno z hukiem wylecieć z PO. Ale Tusk go trzymał, bo był nam potrzebny. Teraz też niby Palikot się z nami rozstaje, ale nie słyszałem, aby nasze władze zakazały członkom PO kontaktów z nim. Gdy wcześniej jakiegoś polityka wyrzucano z PO albo sam odchodził, to Donald Tusk i Grzegorz Schetyna śledzili, czy aby ktoś z posłów, senatorów lub działaczy niższego szczebla nie utrzymuje zbyt bliskich kontaktów z "odszczepieńcem", czy nie jest czasami jego "agentem" w PO. Dlatego dawni stronnicy Pawła Piskorskiego czy Zyty Gilowskiej, którzy chcieli pozostać w Platformie i coś w niej znaczyć, musieli zerwać z nimi kontakty, niemal wyprzeć się dawnych przyjaźni i znajomości. Teraz jakoś premier i marszałek nikomu nie grożą sankcjami za utrzymywanie kontaktów z Palikotem - zauważa parlamentarzysta. Jego zdaniem, Palikot tak naprawdę wciąż będzie współpracował z Platformą, jego ugrupowanie stanie się przybudówką PO. - Mówiąc językiem wojskowym, to będzie odwód naczelnego wodza - precyzuje.
Inny z naszych rozmówców potwierdza taką wersję przyszłych zdarzeń. - Palikot ma zagospodarować radykalnie lewicowy elektorat, aby nie przejął go Grzegorz Napieralski i SLD - tłumaczy. - Przecież on nie jest w stanie zbudować masowej partii z dużym poparciem, a wątpię, aby chciał zrezygnować z polityki, która go po prostu wciągnęła. Skoro zaś nie będzie mógł zaistnieć samodzielnie, to w następnych wyborach zobaczymy Palikota i część działaczy jego ruchu na listach PO - dodaje.
Także politolodzy są przekonani, że Palikot musi z kimś współpracować, bo ma za słabą siłę przebicia. - Partia Palikota może liczyć na poparcie 3-5 proc. wyborców - uważa prof. Ryszard Markowski, który na tyle ocenia potencjał wielkomiejskiego, radykalnego, antykatolickiego elektoratu. Także dr Wojciech Jabłoński uważa, że Palikot nie poradzi sobie bez sojusznika, i dlatego nie będzie mimo wszystko palił za sobą mostów łączących go z Platformą. - Tusk nie skreślił Palikota, więc dopóki ten nie odetnie się jakoś zdecydowanie od premiera, to zawsze może liczyć na jego przychylność - dodaje jeden senatorów PO. Jego zdaniem, nie należy więc na serio traktować ostatnich wypowiedzi Janusza Palikota krytykujących Tuska. - To raczej taki medialny spektakl - twierdzi parlamentarzysta. I przypuszcza, że za rok przed wyborami do Sejmu i Senatu dojdzie nawet do podpisania jakiegoś porozumienia PO z Ruchem Poparcia Palikota o wspólnym starcie w wyborach.
Niech się martwi SLD
Lewicowa opozycja zdaje się być zadowolona z inicjatywy politycznej Palikota. Po pierwsze, poseł PO może doprowadzić do "politycznej zagłady" lewicową konkurencję SLD (jak SdPL), której sympatycy znajdą sobie nowego idola. Po drugie, jak mówią oficjalnie politycy Sojuszu Lewicy Demokratycznej, Palikot jest zagrożeniem dla PO, bo odbierze tej partii część lewicowego elektoratu, który głosuje na Platformę tylko dlatego, że nie chce poprzeć kojarzonego jeszcze z komuną Sojuszu. W konsekwencji dojdzie jednak do osłabienia PO i zabrania tej partii sporej części głosów. Dlatego pierwsze komentarze Napieralskiego czy jego współpracowników wyglądają jak straszenie Platformy Palikotem.
Co ciekawe, podobną strategię stosuje PO, strasząc Palikotem SLD. Poseł Waldy Dzikowski otwarcie twierdzi, że to SLD straci najwięcej potencjalnych wyborców na rzecz nowego ruchu politycznego. To byłoby kolejnym dowodem na to, że Donald Tusk chce wykorzystać Palikota do rozgrywki z SLD. - PiS ma stały elektorat, i tam wiele nie ugramy, ale musimy uważać na Sojusz, aby Napieralski zdobył jak najmniej głosów w najbliższych wyborach. Wtedy Platforma miałaby szanse na zdobycie tylu głosów, aby rządzić samodzielnie, bez koalicji z jakimkolwiek ugrupowaniem. I pomoże nam w tym Palikot. A nawet jeśli SLD będzie nam potrzebny do zbudowania większościowej koalicji rządowej, to inaczej będą wyglądały negocjacje z Napieralskim i SLD, który zdobędzie mniej niż 10 proc głosów. Jeśli zaś Sojusz dostałby więcej niż 15 proc. głosów, musielibyśmy drogo zapłacić za ich podpisy pod umową koalicyjną - tłumaczy jeden z działaczy PO na Mazowszu.
Z kolei Janusz Palikot marzy o jeszcze innym politycznym scenariuszu w 2011 roku: jego partia zdobywa w granicach 10 proc. głosów i staje się pełnoprawnym partnerem Platformy Obywatelskiej. - Wtedy premierem pozostaje Donald Tusk, a Palikot dostaje fotel marszałka Sejmu jako lider koalicyjnej partii. Tusk zaś za jednym zamachem osłabia także pozycję Grzegorza Schetyny, bo przecież na pewno nie zgodziłby się on na to, aby być wicemarszałkiem przy Palikocie. A Palikot z miłą chęcią upokorzyłby Schetynę, zajmując jego wygodny fotel - mówi jeden z posłów, do niedawna pozostający w dobrych kontaktach z posłem PO z Lublina. - Palikot chyba uwierzył w swoją szczęśliwą gwiazdę i chce być jednym z rozgrywających polskiej polityki. Sam jestem ciekaw, co z tego wyjdzie. Dopóki nie nadepnie Tuskowi na odcisk, może być spokojny. Ale jeśli nasz wódz uzna, że Janusz jest mu już niepotrzebny, to Palikota zniszczy. I zapewne opozycja mu w tym pomoże, bo Napieralski z chęcią widziałby go na politycznym bocznym torze, aby zachować monopol na lewicy. A PiS ma wystarczające motywy, aby w razie czego pomóc Tuskowi w takiej personalnej rozgrywce, jeśli przypomnimy sobie tylko ataki Palikota na prezydenta Lecha Kaczyńskiego, nawet po jego śmierci - tłumaczy poseł.
Krzysztof Losz
Nasz Dziennik 2010-10-04

Autor: jc