Nie chcą być ofiarami "pojednania"
Treść
Powstanie w Lublinie uniwersytetu polsko-ukraińskiego wydaje się już przesądzone. Podpisanie międzyrządowej umowy to kwestia najdalej dwóch miesięcy. Do pełnego sukcesu rządzącej miastem i województwem Platformie Obywatelskiej pozostało tylko rozwiązanie "małego" problemu: jak rozgonić blisko 300 uczniów pochodzących ze wsi i miasteczek całego województwa, uczących się w Lublinie i zamieszkujących w najlepszej bursie w mieście, którą stratedzy polsko-ukraińskiego pojednania upatrzyli sobie na siedzibę nowej uczelni.
Profesor Jan Pomorski, historyk z UMCS, pełnomocnik ministra nauki i szkolnictwa wyższego do spraw powołania uniwersytetu polsko-ukraińskiego, którego ma być prawdopodobnie pierwszym rektorem, w czasie otwartego wykładu na temat powstania nowej lubelskiej uczelni nie krył, że jego wieloletnie starania dobiegają szczęśliwego końca. Jest tylko jedno małe "ale"... Uniwersytetowi brakuje siedziby, a może nią być tylko popularna lubelska bursa.
- Niestety, nie mamy do dzisiaj tej bursy, a to jest nasze zaplecze, i z tego nie zrezygnujemy - zapowiedział słuchaczom EuropejskiegoKolegium Polskich i Ukraińskich Uniwersytetów, którzy mają stanowić trzon przyszłej uczelni. - Bo to jest ponad 3,5 tys. m kw. powierzchni dydaktycznej z możliwością rozbudowy, i to jest wasza siedziba. I będziecie ją okupować w razie czego, jak was o to poproszę - mobilizował w większości ukraińskich doktorantów ministerialny pełnomocnik.
Rzeczywiście, położony w centrum miasta, blisko ośrodków akademickich, bibliotek, placówek kulturalnych budynek bursy to obiekt, który byłby wart zachodu ze strony organizatorów polsko-ukraińskiego uniwersytetu, gdyby nie fakt, że jest to tętniąca życiem i oblężona przez zamiejscowych uczniów doskonała lubelska placówka wychowawcza. W jej bliskim sąsiedztwie znajduje się kilkanaście lubelskich szkół średnich, a młodzież znajduje w bursie optymalne warunki do mieszkania i nauki. Dość powiedzieć, że liczba chętnych przekracza tu zwykle możliwości zakwaterowania o ok. 20 procent.
- Mimo prognoz o niżu demograficznym odnotowujemy co roku zwiększone zainteresowanie bursą - twierdzi Jerzy Kursa, dyrektor placówki. - W ostatnich latach kończymy rekrutację już na początku lipca - dodaje.
Co prawda nad młodymi mieszkańcami i pracownikami bursy nr 3 już od 10 lat wiszą czarne chmury, ale naprawdę zaczęło grzmieć w styczniu br., kiedy to władze Lublina wskazały ministerstwu nauki budynek bursy jako lubelską siedzibę mającej powstać uczelni. Decyzję tę podjęto bez jakiejkolwiek konsultacji ani z miejskimi radnymi, ani z kierownictwem placówki, całkowicie ignorując rodziców i młodzież mieszkającą w bursie. Nic więc dziwnego, że gdy sprawa ujrzała światło dzienne, rozpoczęły się protesty.
"Placówka położona jest w pobliżu szkół, do których uczęszczamy i jej lokalizacja temu w zamyśle miała służyć. Jest ona dla nas szansą na naukę w Lublinie i szeroko rozumiany rozwój osobisty" - napisało w liście do prezydenta Lublina Adama Wasilewskiego z PO ponad 250 uczniów mieszkających w bursie. - Młodzi ludzie, którzy mieszkają w bursie, jako atut wskazują superlokalizację. Ale z punktu widzenia ekonomiki miasta oczywiście ważniejszy będzie uniwersytet polsko-ukraiński, bo tysiąc, a może więcej studentów z Ukrainy będzie tutaj studiować. Będziemy kształcili elity Ukrainy, nie mówiąc o tym, że zostawią u nas duże pieniądze - polemizował z nimi przed kamerami TVP Lublin polityk młodego pokolenia lubelskiej Platformy Obywatelskiej Dariusz Łątka, dyrektor Departamentu Rozwoju Urzędu Miejskiego w Lublinie.
Sprzeciw ponad podziałami
Zdecydowany sprzeciw wobec planów wygaszenia bursy wyraziło lubelskie środowisko nauczycielskie. Protestacyjne pisma wysłali do prezydenta Adama Wasilewskiego zarówno nauczyciele z NSZZ "Solidarność", jak i Związku Nauczycielstwa Polskiego.
- Oświatowa "Solidarność" nie jest przeciwna powołaniu polsko-ukraińskiej uczelni - deklarowała Teresa Misiuk, szefowa sekcji oświaty lubelskiej "Solidarności". - Nie może się to jednak odbyć kosztem szkolnictwa ponadgimnazjalnego w naszym mieście. Ewentualna likwidacja Bursy Szkolnej nr 3 odbije się negatywnie na szkołach pogimnazjalnych i z tego powodu będzie budziła zdecydowany sprzeciw Sekcji Oświaty i Wychowania NSZZ "Solidarność".
Ważnego poparcia społeczności bursy udzielili także członkowie Stowarzyszenia Dzieci Zamojszczyzny od lat współpracujący z tą placówką.
Okazało się, że przy likwidacji bursy prezydent Adam Wasilewski nie może liczyć na radnych PiS posiadających większość w radzie miasta. Wprawdzie 5 lat temu poparli oni wniosek ówczesnego prezydenta Andrzeja Pruszkowskiego (PiS) w sprawie likwidacji bursy, ale dobrze pamiętają, że w następstwie tej i innych błędnych decyzji Pruszkowski w wyborach prezydenckich nie zakwalifikował się nawet do drugiej tury.
W lobbing na rzecz likwidacji bursy zaangażował swój autorytet również marszałek województwa Krzysztof Grabczuk z PO. - Radni muszą zrozumieć, że uniwersytet to niepowtarzalna szansa dla Lublina. A rodzice dzieci z bursy powinni mieć świadomość, że chcemy im pomóc i że sam uniwersytet to także miejsca pracy, może właśnie dla tych dzieci - apelował.
Nacisk na radnych usiłowało jeszcze wywrzeć lokalne wydanie "Gazety Wyborczej", od lat prowadzące kampanię na rzecz lokalizacji polsko-ukraińskiej uczelni właśnie w bursie szkolnej. Na dwa dni przed ostatnią sesją rady miejskiej na pierwszej stronie gazety ukazał się histeryczny komentarz pt. "Zbrodnia" piętnujący radnych pragnących ocalić bursę.
Jednak radni nie ugięli się i prezydent Lublina Adam Wasilewski wolał nie wnosić pod obrady lutowej sesji rady miasta projektu uchwały intencyjnej o wygaszeniu bursy. Pozornie nawet wycofał się z fatalnej decyzji. Ogłoszony przez niego nowy plan przewiduje przeznaczenie dotychczasowej policyjnej izby dziecka na rektorat uniwersytetu, a na pomieszczenia dydaktyczne - budynku Wojewódzkiego Domu Kultury przy ul. Dolnej Panny Marii. Jednak niewielka kubatura proponowanych obiektów nie pozostawia wątpliwości, że jest to tylko próba zmylenia przeciwnika
O tym, że ratusz wcale nie zamierza rezygnować z likwidacji bursy, wygadał się zresztą wiceprezydent Krzysztof Żuk, wymieniany jako kandydat PO w nadchodzących wyborach na prezydenta Lublina. Według Żuka, nie ma mowy o odstąpieniu przez władze miasta od planów przekazania budynku bursy na potrzeby uniwersytetu. - Bo to jest bardzo dobra lokalizacja na bazę dydaktyczną. W zależności od biegu wydarzeń będziemy wnioskowali do rady miasta o podjęcie stosownych decyzji - powiedział Żuk dziennikarzom w gabinecie wojewody lubelskiego po podpisaniu pism intencyjnych w sprawie przeznaczenia na rektorat nowego uniwersytetu policyjnej izby dziecka.
Wyraźnie zmęczeni ponawiającymi się próbami przejęcia bursy są jej pracownicy. "Rozumiemy możliwości, jakie Lublin wiąże z lokalizacją uniwersytetu polsko-ukraińskiego w naszym mieście. Bulwersuje nas jednak fakt, że chce się to czynić kosztem naszej społeczności" - napisali w liście do prezydenta Wojciechowskiego. - Gdyby jeszcze nasza placówka świeciła pustkami, zmierzała do upadłości, była źle zarządzana. Ale każdy w Lublinie przyzna, że jest wręcz przeciwnie - mówi rozgoryczony Jerzy Kursa, dyrektor bursy. - Takie załatwianie sprawy generuje konflikty społeczne. My naprawdę nie chcemy być ofiarami pojednania polsko-ukraińskiego. Nie występujemy przeciwko przyjaźni z Ukrainą czy też temu uniwersytetowi. Ale domagamy się również uszanowania naszej już 55-letniej obecności w tym miejscu, które sprawdziło się jako idealna lokalizacja dla chcącej się uczyć polskiej młodzieży - podkreśla Kursa.
- Początkowo, jeszcze w 2000 r., w bursie planowano ulokowanie ukraińskich doktorantów kolegium i z tego powodu zmniejszono stan organizacyjny placówki z ponad 300 uczniów do 265, gdyż jeden sektor miał być oddany doktorantom. I ten stan zwieszenia trwa do dziś - wskazuje Jerzy Kursa. - Tak dalej nie da się pracować. Bursa jest przez to niedoinwestowana, bo przy rozdziale środków zawsze jesteśmy tymi "do likwidacji". To właśnie z tego powodu nie mogliśmy dokonać remontu generalnego dwóch pionów sanitarnych. Gdy po kolejnej próbie likwidacji w 2005 r. stanęliśmy na nogi, wyremontowaliśmy dach, wykonaliśmy pierwszą fazę kosztownego projektu przeciwpożarowego, znów to samo środowisko chce nas zlikwidować - dodaje.
Pracownicy bursy zdecydowanie negują argument rozpowszechniany przez niektórych lokalnych polityków PO, jakoby mieszkającą tam młodzież można byłoby zakwaterować w innych lubelskich bursach i internatach. "Nasi wychowankowie nie znajdą miejsca w placówkach ościennych, gdyż takich miejsc po prostu nie ma. Biorąc pod uwagę trendy i ciągle rosnące zainteresowanie bursami, nie będą jej mieli również potencjalni przyszli uczniowie" - piszą w liście. "Mamy tego wszystkiego dość! Od 10 lat jesteśmy permanentnie straszeni likwidacją w imię jakiś rzekomo wyższych racji. Chcemy, aby pozwolono nam już na spokojną pracę z naszą młodzieżą. My chcemy wyraźnej deklaracji władz miasta, że wreszcie raz na zawsze oddzieliła sprawy uniwersytetu polsko-ukraińskiego od naszej bursy" - zgodnie protestują pracownicy bursy.
Adam Kruczek
Nasz Dziennik 2010-03-18
Autor: jc