Murem za zabijaką
Treść
Poseł Stefan Niesiołowski zaatakował reporterkę Ewę Stankiewicz, co  wywołało protesty środowiska dziennikarskiego. Ale nie "mediów  salonowych", które starają się tłumaczyć zachowanie posła Platformy  Obywatelskiej jego zdenerwowaniem, tym, że Ewa Stankiewicz miała wręcz  dążyć do sprowokowania Niesiołowskiego. Innymi słowy: nic wielkiego się  nie stało, posła poniosło, bo jest z natury nerwowy, może tak nie  powinien się zachować, ale i druga strona jest winna.
Proszę tylko  sobie przypomnieć, jak diametralnie inna była reakcja tych samych  mediów, gdy dziennikarka Polsatu oskarżyła jednego z uczestników  ubiegłorocznej pielgrzymki słuchaczy Radia Maryja na Jasną Górę o napaść  i uszkodzenie sprzętu. Wtedy z odbiorników radiowych i stacji  telewizyjnych wylewały się potoki słów potępienia za to, że  "przeszkodzono dziennikarzom w wypełnianiu ich obowiązków i posunięto  się do aktów agresji". Świadkowie zajścia mówili o kopniakach  wymierzonych pielgrzymowi, ale... ekipa reporterska była oczywiście bez  skazy. Szkoda, że teraz brakuje im takiej samej pryncypialności, tym  bardziej że przypadek posła Stefana Niesiołowskiego to zupełnie inny,  cięższy kaliber.
Ekipa Polsatu nie miała akredytacji, czyli zgody  organizatorów, na pielgrzymkę Radia Maryja, więc nie powinna się w ogóle  w tamtym miejscu znaleźć. Tym bardziej Polsat nie powinien filmować  osób prywatnych, które tego sobie nie życzyły i głośno wyrażały swój  sprzeciw. Bo filmowanie bez zgody osób prywatnych jest łamaniem prawa,  choćby ustawy o ochronie danych osobowych. Dlatego zaprotestował  przeciwko takiemu postępowaniu ekipy Polsatu jeden z uczestników  spotkania na Jasnej Górze.
Tymczasem Ewa Stankiewicz znajdowała sie  na terenie Sejmu, czyli instytucji publicznej, dostała przepustkę  umożliwiającą jej pracę dziennikarską w parlamencie, bez której Straż  Marszałkowska by jej zresztą nie wpuściła za bramę Sejmu. I po prostu  chciała uzyskać komentarz dotyczący ustawy emerytalnej od posła  Niesiołowskiego, czyli osoby publicznej, a nie prywatnej. Nie nachodziła  posła w domu, tylko próbowała z nim porozmawiać w miejscu pracy  parlamentarzysty. Stankiewicz wykonywała więc swoje normalne obowiązki,  jak każdy dziennikarz pracujący w piątek w Sejmie, a poseł PO brutalnie  jej to uniemożliwił, łamiąc wszelkie zasady demokracji i wolności słowa.
Chciałbym podkreślić, że Stefan Niesiołowski nie musiał się wypowiadać  do kamery, jeśli nie chciał. Dziennikarka przecież siłą by go do tego  nie zmusiła. Wolał jednak dać upust swojej agresji, a teraz wszystkich  wokół próbuje przekonać, że w zasadzie to on został zaatakowany przez  dziennikarkę. Przypadki, gdy politycy nie chcą się wypowiadać dla  jakiejś stacji albo nie chcą rozmawiać z konkretnym dziennikarzem, nie  są wcale rzadkie. A gdy politycy nie chcą z kimś rozmawiać, to po prostu  ignorują pytania z jego strony i prośby o wywiady (vide kilkumiesięczny  bojkot stacji TVN ze strony PiS) - nikt jednak nie posunął się do tej  pory do słownych i fizycznych ataków wobec dziennikarzy, do rozbijania  im kamer, magnetofonów. Stefan Niesiołowski był pierwszy i w ten sposób  znowu zapisał się w historii polskiego parlamentaryzmu, i znowu w bardzo  negatywny sposób. Szkoda, że poseł jest broniony przez swoich klubowych  kolegów i koleżanki, którym widocznie nie przeszkadza zabijaka w ich  szeregach.
Stefan Niesiołowski ma szczęście, że należy do PO i  zaatakował, mówiąc jego językiem, "pisowskiego sługusa". Gdyby takiego  czynu dopuścił się poseł PiS, mielibyśmy od piątku nieustanny festiwal  oburzenia w mainstreamowych mediach, a domaganie się pozbawienia takiego  polityka immunitetu i mandatu byłoby żądaniem jednej z najniższych kar.  Ale Niesiołowskiemu wolno więcej.
Krzysztof Losz
Nasz Dziennik Wtorek, 15 maja 2012, Nr 112 (4347)
Autor: au
