Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Kto ma telewizje, kampanię sobie zrobi

Treść

Uwolnić ulice od billboardów z politykami, a programy telewizyjne i radiowe od płatnych reklam partii politycznych - postuluje Platforma Obywatelska. Sejm na bieżącym posiedzeniu zapoznał się już z propozycjami partii rządzącej w tej sferze. W czasie, gdy można odnieść wrażenie, iż z kampanii na kampanię jest jeszcze większe zatrzęsienie olbrzymich tablic z twarzami polityków, inicjatywa wydaje się interesująca. A ktoś, kogo Donald Tusk uparł się podglądać przez okno z billboardu, przez wiele tygodni, podczas każdej kolejnej kampanii wyborczej, może z miejsca temu pomysłowi przyklasnąć. Warto jednak na tę inicjatywę spojrzeć trochę szerzej niż tylko przez pryzmat braku komfortu z powodu bycia "podglądanym" przez przewodniczącego Platformy.
Podczas środowej konferencji prasowej posłowie Platformy odpowiadali na pytanie, czy aby ta inicjatywa uniemożliwiająca szeroką reklamę polityków nie ma jakiegoś drugiego dna i nie jest wymierzona w ich młodszych kolegów z Platformy, którzy "czyhają" na poselskie fotele. Bo skoro nie będą mogli się zareklamować choćby w lokalnej telewizji czy na billboardzie w swoim okręgu, to nie trafią aż do tak dużego elektoratu, do jakiego mogliby dotrzeć za pośrednictwem reklamy. A w konsekwencji też nie zagrożą starym wygom z Wiejskiej. Parlamentarzyści PO uspokajali, iż "młode wilki" mogą spać spokojnie. Przestraszyć się za to może kto inny. To, czym naprawdę został podszyty pomysł Platformy, zdradził w środę dziennikarzom rzecznik klubu Platformy Obywatelskiej Krzysztof Tyszkiewicz. - Państwo będziecie kreować debatę publiczną teraz na równi z politykami. Bardziej niż macie teraz możliwość. Dlatego że jeżeli my nie będziemy mieli możliwości wykupywania spotów w telewizji, jeżeli nie będzie reklam wielkoformatowych, jeżeli nie będzie tego wydawania pieniędzy publicznych na płatne reklamy, to wy decydujecie, kogo zapraszacie do telewizji, i politycy pojawiają się już w mediach tylko wtedy, kiedy wy zdecydujecie, i tylko ci, którzy będą chcieli tę debatę prowadzić w sposób merytoryczny i spokojny, więc będziecie mieli jeszcze większe możliwości niż teraz - mówił Tyszkiewicz podczas konferencji prasowej. Media, a przede wszystkim telewizja, która ma największą skuteczność dotarcia do ludzkich głów, już obecnie kreuje debatę. Dlatego o jednych sprawach nie mówi się w ogóle, o innych debatuje w kółko. To właśnie z tej kreacji wynika, iż gdy podczas posiedzenia sejmowej komisji śledczej były szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego ogłosił, iż ciągle urzędujący marszałek Senatu próbował nielegalnie wywrzeć wpływ na jego decyzje, wzmianki o tym nie sposób było usłyszeć w żadnym głównym wydaniu wiadomości trzech największych stacji telewizyjnych. Gdy jednak przed tą samą komisją stawał pewien były minister i prokurator, rzucając różne oskarżenia na pewnego byłego ministra, z góry można było przyjmować, iż informacja o tym będzie jedną z otwierających główne wydania serwisów. Różnica między tym oskarżanym marszałkiem a oskarżanym ministrem jest jednak zasadnicza. Minister wywodzi się z innego obozu politycznego niż ten, który wspiera marszałka Senatu.
Trochę światła na taką, a nie inną kreację debaty na pewno rzuciła wypowiedź reżysera Andrzeja Wajdy. W maju podczas prezentacji honorowego komitetu poparcia kandydata PO na prezydenta Bronisława Komorowskiego ogłaszając, iż te wybory to "nasza wojna domowa i walka o wszystko", stwierdził: "Mamy przyjaciół w TVN, wspiera nas też druga prywatna telewizja".
W ciągu tych kilku miesięcy do dzisiaj nie było słychać, aby przyjaciele z TVN zmienili obiekt miłości, a "druga prywatna telewizja" zmieniła obiekt wsparcia. Zmiany dokonały się natomiast w mediach publicznych. Nowy prezydent powołał nowy skład Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji z kandydatami uzgodnionymi między Platformą, SLD i Polskim Stronnictwem Ludowym. A wkrótce mieliśmy do czynienia ze zmianami w zarządzie telewizji. Co teraz powiedziałby Andrzej Wajda?
Już niedługo wszystkim pozostałym, którzy ani nie mają przyjaciół w TVN, ani których nie wspiera "druga prywatna telewizja", ani też którzy nie mają swoich ludzi w posiadającej wpływ na obsadę stanowisk w mediach publicznych KRRiT, pozostanie chyba już tylko, by dotrzeć do szerokiej opinii publicznej, wykupienie płatnych ogłoszeń w telewizji albo miejsca na billboardach. Jeśli chociaż taką szansę rządząca koalicja im pozostawi.
Dlatego może warto w imię dbałości o demokrację i równy dostęp do wyborców przełknąć tych Tusków, Kaczyńskich, Pawlaków czy Napieralskich na billboardach. Przed "wścibskim" szefem PO zawsze można się chronić, zaciągając żaluzje, a z wpuszczeniem do mieszkania światła dziennego cierpliwie czekać, aż Donald Tusk znajdzie następcę w postaci margaryny czy jakiegoś proszku do prania.
Artur Kowalski
Nasz Dziennik 2011-02-04

Autor: jc