Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Kpiny Kosaczowa

Treść

Zapewne przytłoczony ciężarem porażki Sojuszu Lewicy Demokratycznej w wyborach parlamentarnych jeden z filarów tej partii Tadeusz Iwiński raczył postawić wczoraj diagnozę, że wygrana Platformy Obywatelskiej będzie dobra dla stosunków... polsko-radzieckich. Nie wiadomo, czy było to zwykłe przejęzyczenie, czy może freudowski błąd na wspomnienie czasów, kiedy ugrupowanie, do którego należał, dysponowało w Sejmie przytłaczającą większością. I całkowitą nieomylnością. Sytuacja do złudzenia przypominała wystąpienie posła Tomasza Bańkowskiego, który po słynnej nocnej zmianie w 1992 r., udzielając poparcia rządowi Waldemara Pawlaka, wyraził nadzieję, że będzie on dobrze służył Polsce ludowej.

- To dobrze, że pierwszy raz w dwudziestoletniej historii demokratycznych wyborów Polacy postawili na tę samą ekipę. To, że przez najbliższe trzy lata nie będzie w Polsce wyborów, i to, że będziemy mieli taką samą koalicję rządzącą, zwiększa stabilność naszego kraju, a tym samym wpływa korzystnie na rozwój stosunków polsko-radzieckich - stwierdził Iwiński, po czym ze stoickim spokojem kontynuował swój wywód. Dopiero po chwili, kiedy podniósł się szum na sali, a dziennikarze zaczęli szeptać "rosyjskich, rosyjskich", parlamentarzysta zorientował się, że się pomylił.
Gdyby jednak nie lapsus językowy posła Iwińskiego, konferencja poświęcona prognozie stosunków polsko-rosyjskich (nie radzieckich) po wyborach parlamentarnych, ograniczyłaby się do peanów. W pochwałach na temat poprawy jakości relacji pomiędzy Warszawą a Moskwą szli na wyścigi przewodniczący sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych Andrzej Halicki i jego odpowiednik w rosyjskiej Dumie Konstantin Kosaczow. W konferencji nie wzięli udziału przedstawiciele Prawa i Sprawiedliwości, choć - jak wyjaśnili organizatorzy telemostu Warszawa - Moskwa - członkowie największego ugrupowania opozycyjnego zostali zaproszeni. Kosaczow stwierdził, że to "nawet dobrze", że nie ma posłów PiS. - Gdyby obecny był PiS, nie moglibyśmy rozmawiać tak jak teraz o wymianie młodzieży, współpracy regionalnej i ruchu bezwizowym. Musielibyśmy słuchać o tym, czy była sztuczna mgła nad Smoleńskiem w zeszłym roku, o Katyniu i o jedynej słusznej interpretacji Bitwy Warszawskiej z 1920 roku - kpił rosyjski deputowany. Wspomniał mimochodem, że taką właśnie kłamliwą wersję tej jednej z największych bitew możemy oglądać obecnie na ekranach polskich kin. Stało się też dokładnie tak, jak chciał tego Kosaczow. Wszelkie kwestie sporne, jak choćby sprawa Partnerstwa Wschodniego i zaangażowania Polski w popieranie zachodnich aspiracji Ukrainy, zostały wprawdzie określone jako łyżka dziegciu, ale szybko odsunięto je do późniejszego omówienia. Zamiast tego dziennikarze mogli słuchać o bajecznych umowach gazowych wynegocjowanych przez Waldemara Pawlaka (gdyby był Kaczyński, straszyłby zakręceniem kurka w zimie!), o odblokowaniu handlu produktami rolnymi i znów o wymianie młodzieży i współpracy regionalnej. Zaś na pytanie: "Skoro nasze stosunki z Moskwą są takie dobre, to dlaczego tak mało rosyjskich firm prowadzi inwestycje w Polsce?", poseł Halicki wypalił: "A w Niemczech prowadzą ich jeszcze mniej".
Łukasz Sianożęcki

Nasz Dziennik Wtorek, 11 października 2011, Nr 237 (4168)

Autor: au