Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Karuzela ruszyła

Treść

Donald Tusk zapowiedział głęboką rekonstrukcję rządu, mówiąc przed wyborami, że na swoich stanowiskach zostanie pięciu ministrów. Jeśli premier utrzyma koalicję, to zważywszy, że prezes PSL Waldemar Pawlak chce, aby oprócz niego w rządzie pozostali także Jolanta Fedak i Marek Sawicki, w zasadzie z Platformy Obywatelskiej w składzie Rady Ministrów powinny pozostać tylko dwie osoby: pewniak w resorcie finansów Jacek Rostowski i prawdopodobnie minister zdrowia Ewa Kopacz (chyba że jej Tusk załatwi marszałkowanie w Sejmie). Jak będzie, wkrótce się przekonamy. Ale może być i tak, że z rządem pożegna się mniej ministrów, niż to zapowiadał Donald Tusk. I to wcale nie dlatego, że przez ostatnie cztery lata ministrowie znakomicie rządzili, tylko po prostu ławka personalna w PO nie jest imponująca, a ludzie z zewnątrz też się nie pchają do rządzenia.

Przypomnijmy sobie, jakie problemy miał Donald Tusk w przeszłości, gdy trzeba było szukać nowych ministrów sprawiedliwości, spraw wewnętrznych czy obrony narodowej. Wielu potencjalnych kandydatów do objęcia tych funkcji rezygnowało, bo nie chcieli np. ryzykować swojej zawodowej reputacji udziałem w słabym rządzie albo obawiali się, że nie będą mieli wystarczającej samodzielności w kierowaniu resortem. Więc szukanie ministra przypominało łapankę i teraz wcale nie będzie lepiej. A znowu ci, co chcieli rządzić, często się do tego nie nadawali albo nie odpowiadali Tuskowi.
Przed nowym rządem stoi wiele wyzwań, eksperci ostrzegają, że dłużej już nie da się zamiatać pod dywan zadłużenia publicznego, że w końcu trzeba będzie pokazać prawdziwy stan finansów państwa. Zresztą przecież jeszcze przed wyborami minister Rostowski zapowiadał, iż przygotowuje plan oszczędnościowy o wartości aż 80 mld zł, aby Polska nie wpadła w takie tarapaty jak Grecja czy kilka innych państw strefy euro. I jeśli Rostowski zostanie zmuszony do takich działań, gdy nadciągnie kolejna fala kryzysu finansowego (już nikt w Europie nie zastanawia się, czy ta fala nadejdzie, ale kiedy to nastąpi), to zapowiadają się ciężkie czasy i konieczność cięć w wydatkach publicznych. A więc okrojone zostaną także budżety poszczególnych ministerstw. Dlatego też potencjalni kandydaci na nowych szefów resortów będą się zastanawiać nad tym, czy warto wchodzić do rządu, aby wypić piwo, które ktoś inny nawarzył.
Praca w rządzie nie jest znowu aż tak atrakcyjna, bo ludzie działający w PO lub pozostający blisko rządu w roli ekspertów widzą, że Tusk nie ma pomysłu na kierowanie państwem, że więcej było przez cztery lata PR, biernego czekania na rozwój wydarzeń niż aktywnej działalności. Teraz musieliby więc uwierzyć, iż premier zmieni swoją politykę o 180 stopni, a to jest więcej niż wątpliwe.
Ale szef rządu jest zdeterminowany, by zmiany w Radzie Ministrów były możliwie jak najszersze, bo inaczej trudno będzie mówić o nowym otwarciu. Nie będzie też Tusk miał lepszej okazji, aby pozbyć się najsłabszych ogniw w rządzie. Dlatego nowy gabinet raczej szybko nie powstanie, a giełda nazwisk ministrów elektów będzie się kręciła z dużą prędkością.

Nasz Dziennik Środa, 12 października 2011, Nr 238 (4169)

Autor: au