Huragan zrujnował plantacje
Treść
W czterech gminach powiatu przysuskiego w województwie mazowieckim w ciągu zaledwie piętnastu minut huragan pozbawił dorobku życia i źródła utrzymania rolników żyjących z uprawy papryki.
Huragan, tajfun, wichura, trąba powietrzna - w zasadzie do dziś mieszkańcy poszkodowanych w wyniku nawałnicy gmin powiatu przysuskiego nie bardzo wiedzą, jak określić to, co ich spotkało. Pani Maria Gaca z Bąkowa, wsi, w której plantatorzy papryki ponieśli największe straty w gminie Rusinów, wraz z synem wskazują, że zbliżająca się feralnego czwartku chmura była szara i początkowo nie wyglądała wcale groźnie. Dopiero gdy znalazła się nad nimi, rozpętało się piekło. - To była chyba trąba powietrzna, ale żeby to stwierdzić, trzeba było wyjść z domu, bo przez okno mało co było widać - zaznacza. - Ale na szczęście nikt nie wyszedł - dodaje. Wie, co mówi, gdyż zerwana z jej budynku gospodarczego blachodachówka przeleciała nad stojącymi na podwórku samochodami, ścięła wierzchołki drzew w sadzie i zatrzymała się na siatce ogrodzeniowej.
- Na widok nadchodzącej burzy schroniłyśmy się z mamą w domu i tylko przez okno widziałyśmy kotłującą się na podwórzu białą masę - wspomina Katarzyna Bubiec z Rusinowa. - Wśród huku piorunów nawet nie słychać było, kiedy zawaliła się stodoła. Sąsiadka widziała ze swojego okna, jak uderzyły w nią dwa pioruny. A my cały czas drżałyśmy o nasz dom mieszkalny - relacjonuje.
Marian Wesołowski, komendant gminnej ochotniczej straży pożarnej w Rusinowie, pamięta, że w czasie nawałnicy widoczność sięgała chwilami kilku metrów, a przed urzędem gminnym i w położonym naprzeciwko parku drzewa łamały się jak zapałki. - Trzymałem z całych sił drzwi wejściowe do urzędu, żeby nie zostały wypchnięte i wyłamane - dodaje.
- To był straszny widok i odgłos, gdy z okien urzędu gminy widać było, jak łamały się i leciały w powietrze drzewa i konary z parku - mówi pani Halina Kobyłka, pracownica urzędu gminy w Rusinowie. - Tuż po nawałnicy jechałam na rowerze do domu z duszą na ramieniu, myśląc, co z dzieckiem i z domem. Długo nie zapomnę tej drogi, która choć krótka, strasznie mi się dłużyła.
Zabytkowy park w XVIII-wiecznym zespole pałacowo-parkowym Rusinów pełen kikutów ogromnych drzew wygląda jak po ostrzale artyleryjskim.
- Konserwator zabytków oszacował straty na 60 drzew. Niektóre miały ponad 3 metry w obwodzie. Najczęściej były to jesiony, klony i kasztanowce. Wśród powalonych drzew jedyny na Mazowszu ogromny wiązowiec szypułkowy - wyjaśnia Wojciech Bańka, właściciel zespołu pałacowo-parkowego Rusinów.
Wichura stulecia
Z bilansu strat sporządzonego przez straż pożarną po wichurach, które przeszły w czwartek nad centralną Polską, wynika, że uszkodzonych lub zniszczonych zostało 1121 budynków, w tym 507 mieszkalnych.
- W naszym powiecie przysuskim to nieszczęście objęło cztery gminy: Gielniów, Rusinów, Kwów i Potworów - informuje Marian Niemirski, starosta przysuski. - Skala zniszczeń jest ogromna. Tu jest tzw. centrum produkcji papryki i zniszczenia w tej dziedzinie są najbardziej bolesne. Szacujemy, że w powiecie jest 800 zniszczonych budynków i 10 tys. tuneli do uprawy papryki. To jest ogromna tragedia, zniszczeniu uległy zbiory w przededniu paprykowych "żniw". Dosłownie za tydzień, dwa papryka byłaby czerwona i nadawała się do sprzedaży.
Według szacunków Marka Klimka, wójta gminy Potworów w województwie mazowieckim, huragan przeszedł przez 80 proc. obszaru jego gminy i spowodował szkody w 12 miejscowościach.
- Najstarsi mieszkańcy nie pamiętają takiego huraganu - podkreśla wójt Klimek. - Przechodził pasem o szerokości od 5 do 8 km z ogromną siłą siejącą spustoszenie na dużym obszarze. Już mamy zgłoszonych ponad 400 gospodarstw, w których nastąpiły zniszczenia spowodowane nawałnicą, a szacujemy, że jest ich znacznie więcej, od 600 do 700.
Z prowadzonych przez gminę niepełnych jeszcze wyliczeń wynika, że uszkodzonych jest ponad 20 budynków mieszkalnych, 80 dachów w budynkach mieszkalnych, 30 całkowicie zniszczonych budynków gospodarczych, uszkodzonych ok. 5 tys. tuneli foliowych.
Równie poważne straty zanotowała sąsiednia gmina Rusinów. Wójt Marek Modrzelski podaje, że podległe mu służby ustaliły uszkodzenie ok. 100 budynków mieszkalnych i 150 gospodarczych. Nadal trwa liczenie zniszczonych tuneli foliowych, których liczba sięga już ok. 2 tysięcy. Rolnicy szacują, że średnio w tunelu zniszczeniu uległ towar wart 3 tys. zł, a koszt odtworzenia takiego tunelu to wydatek rzędu 2 tys. złotych. W sumie straty na samych "foliach" to kwota rzędu 10 mln złotych. Najdotkliwsze szkody ponieśli plantatorzy papryki w rejonie Bąkowa.
- Największa w tym wszystkim jest tragedia ludzi, którzy nagle pozostali bez środków do życia - podkreśla wójt Modrzelski. - Liczą na pomoc państwa. Pomoc taką zadeklarowali już premier i minister rolnictwa. Teraz ludzie czekają na konkrety.
Świat zawalił się im na głowę
Porozrywane płachty folii i powalone drewniane stelaże - to oprócz połamanych drzew dominujący dziś widok w nawiedzonych kataklizmem gminach powiatu przysuskiego. W gospodarstwie pani Marii Gacy z Bąkowa nawałnica nie tylko zerwała blachę z budynku gospodarczego, ale zniszczyła ponad 20 tuneli z papryką. A jakby tego było mało, odsłonięte owoce i krzaki papryki uszkodził towarzyszący nawałnicy intensywny grad.
- To był nasz jedyny dochód. Był, bo teraz to już wszystko "pozamiatane" - mówi zrozpaczona kobieta. - Jeszcze niczego z tegorocznych upraw nie sprzedaliśmy i już chyba nie sprzedamy. A nawozy, opryski są tak drogie...
W podobnej sytuacji jest większość miejscowych plantatorów papryki. - Odbudować naraz 20 tuneli to w naszej sytuacji zbyt duży wydatek - uważa pani Maria Gaca. Jeszcze większe straty ponieśli w wyniku nawałnicy państwo Stanisław i Bogumiła Zuchalscy z Bąkowa. Wichura i grad zniszczyły im 22 tunele z papryką, uprawy zbożowe, a także okazały budynek gospodarczy, który inspektor z nadzoru budowlanego już przeznaczył do rozbiórki i zakazał wchodzenia do środka. - Te tunele to efekt naszej 20-letniej pracy. Nasza czteroosobowa rodzina, w tym dwie studiujące córki, utrzymuje się głównie z produkcji papryki - podkreśla pani Bogumiła Zuchalska. Ich zbiory zostały w 100 proc. zniszczone przez nawałnicę. Konstrukcja tuneli w zasadzie nadaje się już tylko na opał. W tym roku na uprawę papryki wydali już co najmniej 15 tys. zł i nie osiągną żadnego zysku.
Panią Bogumiłę irytują wypowiedzi niektórych "ekspertów" od rolnictwa zarzucających plantatorom papryki niechęć do ubezpieczania swoich upraw. - Jak może takie rzeczy mówić w telewizji minister Sawicki. Czyżby nie wiedział, że naszych upraw nikt nam od wichury nie ubezpieczy, nawet gdybyśmy chcieli? - denerwuje się kobieta.
Nowe technologie nie sprostały żywiołom
Potwierdza to Marcin Bednarek z Grabowa w gminie Potworów, właściciel nowoczesnych foliowych tuneli o łącznej powierzchni półtora hektara, który ubezpieczył w swoim gospodarstwie wszystko, co mógł, z wyjątkiem upraw papryki, które właśnie wraz z tunelami doszczętnie zdewastowała mu nawałnica.
- Gdy chcemy ubezpieczyć nasze uprawy i tunele, proponuje się nam warunki nie do przyjęcia, czyli ubezpieczenie tylko do siły wiatru 80 km na godzinę, i to za bardzo wygórowane stawki - wyjaśnia plantator. - Tymczasem dla naszych tuneli niebezpieczne są wiatry powyżej 100 km na godzinę. Po co wyrzucać pieniądze na ubezpieczenie od czegoś, co nam nie zagraża? - pyta retorycznie.
Marek Bednarek w rozwoju swojego gospodarstwa postawił na nowe technologie. Kosztem 300 tys. zł stworzył gospodarstwo, jakiego nie powstydziliby się holenderscy ogrodnicy. Kupił nowoczesne tunele angielskie, zastosował na całej plantacji elektrozawory i nawadnianie sterowane komputerowo. Ocynkowane konstrukcje tunelów miały służyć przez dziesiątki lat jeszcze jego dzieciom.
- Obecnie jestem największym bankrutem w gminie, bo najwięcej zainwestowałem w ten nowoczesny obiekt, nie zarobiłem na nim jeszcze ani złotówki i już go praktycznie nie mam, nie mam produkcji, straciłem plantację i na dobitkę nie mam jej za co odbudować, a jeszcze do tego spłacać kredytów. W ciągu 10 minut straciłem wszystko - mówi mężczyzna. - Mamy z żoną po 30 lat, troje dzieci, zdrowe ręce, chcemy pracować, wypracowywać polskie PKB, a nie wyjeżdżać za granicę, ale jeśli nam nikt nie pomoże, a liczę tu przede wszystkim na państwo, to nie wiem, co dalej będzie.
Obiecanki cacanki
W zasadzie jeśli wziąć za dobrą monetę wszystkie deklaracje składane przez premiera i ministra Sawickiego, to ani Marek Bednarek, ani setki innych poszkodowanych przez kataklizm plantatorów papryki nie powinny odczuwać niepokoju o przyszłość. W minioną sobotę na konferencji prasowej w Sopocie szef resortu rolnictwa Marek Sawicki zakomunikował, że poszkodowani w kataklizmie rolnicy na odtwarzanie produkcji rolnej mogą już od poniedziałku po oszacowaniu strat składać wnioski o udział w unijnym programie, "który dysponuje jeszcze kwotą 180 mln zł", a także "ubiegać się o kwotę do 300 tys. zł, jeżeli wysokość strat wynosi co najmniej 10 tys. zł w majątku trwałym". Dochodzi do tego szereg innych dotacji socjalnych, takich samych jak dla powodzian.
Jednak pokrzywdzeni przez huragan rolnicy podchodzą do tych zapowiedzi z dużym dystansem. - Lepiej za bardzo nie łudzić się nadzieją, bo dzisiaj wszyscy dużo obiecują - uważa Maria Gaca z Bąkowa. Samorządowcy wskazują na ogrom biurokracji towarzyszący ubieganiu się o tego rodzaju dotacje, która często stanowi dla rolników barierę nie do pokonania.
- Decydenci w Warszawie muszą się zastanowić i przyjąć uproszczoną formułę przyznawania dotacji - uważa wójt Klimek. - Rozumiem, że trzeba wszystko dokładnie sprawdzać, skontrolować, ale żeby to nie było tak zawiłe i nie trwało miesiącami, bo wtedy pomoc może okazać się nieskuteczna - dodaje.
Starosta Marian Niemirski ze sceptycyzmem patrzy na pomocowe zabiegi rządu. - Czemu na przykład ma służyć zróżnicowany stały zasiłek z opieki społecznej do 6 tys. złotych? - zastanawia się. - Czy temu, że jeden dostanie tysiąc, a drugi dwa tysiące, co ich skłóci na lata? Jakie przyjąć kryteria? To wszystko jest niejasne. Podobnie mówi się, że są do wykorzystania środki z programu obszarów wiejskich do 300 tys. zł na odnowę potencjału produkcji rolnej. Ale to jest refundacja do 90 proc., czyli że rolnik musi najpierw mieć te pieniądze. A skąd on je ma wziąć? Dlaczego nie ma zaliczek, dlaczego to się nie opiera na zasadzie zaufania do rolnika?
Adam Kruczek
Nasz Dziennik 2011-07-18
Autor: jc