Dwoje na jednego
Treść
Spór o otwarte fundusze emerytalne ujawnił ostry konflikt między ministrem pracy i polityki społecznej Jolantą Fedak a przewodniczącym Komitetu Stałego Rady Ministrów ministrem Michałem Bonim. Nawet osoby z otoczenia premiera twierdzą, że pozycja Boniego słabnie, bo Jolanta Fedak znalazła poważnego sojusznika w osobie szefa resortu finansów Jacka Rostowskiego. Politycy PO potwierdzają też wcześniejsze informacje "Naszego Dziennika", że minister Michał Boni najchętniej odszedłby z rządu. Na to jednak nie zgadza się Tusk.
Jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się, że pozycja "nadministra" Michała Boniego jest w rządzie mocna i niezagrożona. Ponieważ Boni zajmował się sprawami będącymi w kompetencji minister pracy, to niemal od początku między tymi politykami obecna była nieufność. Ale to Jolanta Fedak stała długo w cieniu i musiała się zgodzić na to, aby szef Komitetu Stałego Rady Ministrów prowadził prace nad kilkoma kluczowymi ustawami, jak choćby o emeryturach pomostowych, czy pakietem antykryzysowym, którymi to ona jako minister resortowy powinna się zająć. Wiele jednak zmieniło się w ciągu ostatnich kilku miesięcy, gdy pozycja Boniego osłabła, a Fedak wzrosła. Najlepszym tego dowodem jest sprawa składek emerytalnych.
Minister pracy sama nie spodziewała się, że tak łatwo jej pójdzie z rozegraniem kwestii przyszłości otwartych funduszy emerytalnych, gdy zgłaszała projekt ich likwidacji, czemu zdecydowanie przeciwny był Michał Boni, broniący zachowania zapisów reformy emerytalnej z 1999 roku. Jedyne, co mógł jednak w tej sytuacji zrobić, to uratować część składki przekazywanej przez ZUS do OFE (zamiast 7,3 proc. naszej pensji do funduszy ma trafiać jedynie 2,3 proc., a te 5 proc. ma pozostać w ZUS na specjalnym koncie indywidualnym). Ministrowi Boniemu pozostało tylko opublikowanie dramatycznego listu na łamach "Gazety Wyborczej" w sprawie reformy emerytalnej. Na każdym prawie kroku podkreśla on, że jego ogromnym sukcesem było w ogóle uratowanie reformy emerytalnej, bo inni (czytaj: Fedak) chcieli zlikwidować OFE. Boni przegrał, choć to on namawiał swego czasu przedstawicieli OFE, aby zgodzili się na obniżenie swoich prowizji, czego zażądał od funduszy premier Donald Tusk. Zarówno OFE, jak i Boni liczyli na to, że zgoda na warunki postawione przez szefa rządu załatwi wszystko, ale to była tylko przygrywka.
Boni, jak wynika z naszych informacji, nie docenił zagrożenia ze strony Jolanty Fedak, był przekonany, że jej projekty odrzuci zdecydowanie Donald Tusk. Ten rzeczywiście początkowo był przeciwny pomysłom minister pracy, jednak zmienił zdanie pod wpływem ministra finansów Jacka Rostowskiego, którego pozycja w rządzie jest coraz mocniejsza. A Rostowski wykorzystał pomysł minister Fedak, aby dzięki temu odsunąć widmo totalnego krachu finansów publicznych i jednocześnie wzmocnić swoją rolę w rządzie kosztem bardzo wpływowego Boniego.
Rostowski dokończył dzieła
Politycy koalicji, z którymi rozmawialiśmy, wskazują, że ministrowie finansów i pracy tworzą zgrany tandem, przynajmniej w obecnej sytuacji. Przez rok Jolanta Fedak forsowała swoje pomysły dotyczące OFE. Początkowo wydawało się, że są one skazane na totalną porażkę - jako kolejny projekt ludowego ministra wzięty z sufitu, którego liberalna Platforma nigdy nie poprze. Ale minister pracy stopniowo "rozmiękczała" opinię publiczną, uzyskała wsparcie ministra finansów, a potem premiera i sprawa nabrała zupełnie innego wymiaru. - To trochę wygląda tak, jakby minister Fedak wyczyściła przedpole, a minister finansów dokończył dzieła - mówi nam jeden z wysokich urzędników resortu finansów. - Przecież takiego pomysłu nie mógł zgłosić od razu Jacek Rostowski, to byłby zbyt duży szok dla rynków finansowych i elektoratu Platformy Obywatelskiej. Ale ponieważ zrobiła to minister z tej "gorszej" - ludowej - części koalicji, to PO nic nie traciła, mogła natomiast spokojnie przyglądać się rozwojowi sytuacji i w odpowiednim momencie pomysł podchwycić - tłumaczy nasz rozmówca.
Jego zdaniem, "zamach na OFE" nie miałby żadnych szans, gdyby nie wzmocniła się ostatnio pozycja ministra Rostowskiego w rządzie. To on wsparł minister Fedak. Tym samym okazało się, że z kolei minister Boni nie jest już tak potężny jak wcześniej. - Premier też uznał, że warto sięgnąć po środki OFE, i przeważyło tu zdanie ministra Rostowskiego - dodaje jeden z posłów PO. Tusk obudował to wszystko oczywiście w cały zestaw PR-owskich narzędzi, co ma przekonać Polaków, że na tej zmianie zarobi nie tylko budżet państwa, ale i każdy przyszły emeryt - a więc rząd wszystko robi dla naszego dobra.
Po emeryturach czas na zdrowie
Podobny scenariusz może się ziścić w przypadku składek zdrowotnych. Jolanta Fedak niedawno rzuciła pomysł, aby składki, jakie płacimy na NFZ, nie były przekazywane na oddzielne konta, ale wszystko zabierałby fiskus, który potem przekazywałby określoną pulę pieniędzy na leczenie Polaków do NFZ. Co prawda minister pracy szybko się z pomysłu wycofała, twierdząc, że została źle zrozumiana, a chodziło jej podobno tylko o składki, jakie państwo płaci za bezrobotnych: nie ma sensu przekazywać ich przez pośredników (urzędy pracy i banki) do NFZ, skoro można je dać Funduszowi bezpośrednio z budżetu. Taką wersję przyjął też Rostowski, tłumacząc, że minister Fedak już wszystko wyjaśniła i sprawy po prostu nie ma. - Mogę się założyć, że pomysł ten będzie powracał, aż w końcu rząd "będzie zmuszony" skończyć z niezależnością finansową NFZ, tym bardziej że jakoś nic nie słychać o tym, aby minister zdrowia Ewa Kopacz chciała realizować jedną z obietnic tego rządu, czyli rozbicie NFZ na kilka konkurencyjnych funduszy. Wtedy jednak trzeba by dać im jeszcze większą samodzielność finansową, a nawet zwiększyć ilość środków przeznaczonych na nasze leczenie - twierdzi jeden z podwładnych ministra Rostowskiego.
Razem przeciw Boniemu
Oficjalnie politycy obu koalicyjnych partii mówią, że żadnego konfliktu ambicjonalnego między ministrami w rządzie nie ma, że współpraca jest dobra, co najwyżej są różnice merytoryczne. Ale już w kuluarach, anonimowo, nie kryją, że Fedak i Rostowski wspólnie grają przeciwko Boniemu, bo dzięki temu rośnie ich pozycja w rządzie. Do tej pory bowiem Michał Boni był nazywany "nadministrem", gdyż załatwiał premierowi wszystkie najpotrzebniejsze sprawy. Jego rola była zdecydowanie ważniejsza od choćby Jana Krzysztofa Bieleckiego, szefa rady gospodarczej przy premierze, bo Bielecki unika zaangażowania partyjnego, a Boni bronił stanowiska rządu w wielu istotnych kwestiach społecznych i gospodarczych, choćby podczas trudnych negocjacji ze związkami zawodowymi. Nie unikał też sporów z posłami opozycji. Tylko że z tego powodu marginalizowała się nieco rola innych ministrów, w pierwszym rzędzie właśnie ministra pracy. Boni wchodził też coraz częściej na poletko ministra finansów.
Dopóki jednak Rostowski był traktowany przez Tuska jako technokrata wynajęty przez PO do prowadzenia ksiąg rachunkowych państwa, minister finansów musiał się godzić z taką rolą. Jednak w minionym roku Rostowski stał się ważnym elementem personalnej układanki Tuska, to on wszak toczył polityczne boje z opozycją tam, gdzie premierowi nie wypadało się pokazywać.
- Po katastrofie smoleńskiej to Rostowski stał się jednym z najostrzejszych krytyków PiS, to on w czasie kampanii prezydenckiej bardzo pomógł Bronisławowi Komorowskiemu, popierając jego różne gospodarcze pomysły, to on bronił polityki tego rządu przed zarzutami opozycji i robił to przy użyciu ostrego języka. Tusk docenił to, że minister finansów odwalił tę czarną robotę i uznał, że teraz może już całkowicie zaufać Rostowskiemu, że minister będzie wobec niego lojalny, nie tylko z racji zapisania się do PO - mówi poseł Platformy blisko współpracujący z kancelarią premiera. A skoro tak się rzeczy mają, to teraz pierwszym ekspertem gospodarczym rządu został minister finansów. - Rostowskiemu marzy się zdobycie takiej pozycji w rządzie, jaką 20 lat temu miał Leszek Balcerowicz. A więc musi zdegradować Boniego - tłumaczy osoba z Ministerstwa Finansów.
Ponieważ pozycję ministra Boniego podkopuje też Jolanta Fedak, to szybko zdobyła ona sojusznika w osobie ministra finansów. Ponadto pani minister może liczyć na parasol ochronny, jaki roztacza nad nią wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak. Prezes PSL rozumie bowiem, że umocnienie pozycji minister pracy leży w politycznym interesie jego stronnictwa. Ludowcy mogą też w ten sposób odegrać się na ludziach Tuska, którzy bez ich wiedzy i zgody wymościli sobie wygodne gniazdka w kancelarii premiera, przejmując znaczną część władzy.
Boni marzy o "do widzenia"
- Tusk musi iść na ustępstwa w rządzie, żeby nie wywoływać nowych konfliktów. Ma już i tak trudną sytuację, bo w partii rośnie znowu pozycja marszałka Sejmu Grzegorza Schetyny, jest rok wyborczy, prezydencja w UE, roboty co niemiara. To dlatego Tusk potrzebuje spokoju i zamyka wszelkie konflikty na każdym odcinku politycznego frontu, gdzie tylko się da. W związku z tym Michał Boni nie może liczyć na jego wsparcie. Tym bardziej że premier przekonał się, iż nie wszystkie jego pomysły są dobre z punktu widzenia interesów PO i rządu - mówi osoba ze ścisłego kierownictwa partii.
Dlatego - jak podkreśla nasz rozmówca - niedawne informacje "Naszego Dziennika" o planach Boniego dotyczące jego odejścia z rządu wywołały duże poruszenie w Platformie. Michał Boni czuje bowiem, że jego rola powoli się kończy, nie ma już takiego zapału jak wcześniej, motywacji do działania.
- A w dodatku wynagrodzenie ministra wobec tego, co może zarobić w prywatnym biznesie, jest niewielkie. Przecież Boni zanim przyszedł do rządu, jako doradca w sprawach ekonomicznych i społecznych zarabiał ciężkie pieniądze, bo wynajmowały go największe i najbogatsze instytucje finansowe i gospodarcze. Zamienił prywatny biznes na sferę budżetową tylko dlatego, że miał misję do spełnienia. Ponieważ misja się skończyła, mógłby wrócić do dawnych, lepiej płatnych zajęć, bo teraz nie ma ani pieniędzy, ani prestiżu - tłumaczy poseł PO.
Ale Tusk nie chce go wypuszczać z rządu, przynajmniej do czasu wyborów. Trudno byłoby bowiem ludziom wytłumaczyć taką dymisję. Ponadto premier ma świadomość, że drożyzna, rosnące koszty utrzymania, pogorszenie się sytuacji ekonomicznej polskich rodzin mogą spowodować w roku wyborczym protesty społeczne. Będzie potrzebny ktoś do ich wygaszania, a Boni już nieraz sprawdził się w tej roli.
Krzysztof Losz
Nasz Dziennik 2011-01-26
Autor: jc