Darowany przeciek
Treść
Nie będzie osobnego śledztwa w sprawie książki skompilowanej przez dziennikarzy tygodnika "Wprost" m.in. z zeznań świadków przesłuchiwanych w sprawie katastrofy smoleńskiej - dowiedział się "Nasz Dziennik". Na obwolucie publikacji "Smoleńsk. Zapis śmierci" autorzy w żywe oczy kpią z prokuratorów: "rzeczywiście dotarliśmy do 57 tomów akt śledztwa smoleńskiego i dokładnie je przestudiowaliśmy". Piszą też, ile grozi im za to lat więzienia.
Prokuratura tłumaczy, że postępowanie w tej sprawie już się toczyło i zostało umorzone. Chodziło o śledztwo po publikacji tygodnika "Wprost" z listopada zeszłego roku pt. "Prawda o Smoleńsku", w którym stwierdzono, że dziennikarze dotarli do 57 tomów akt śledztwa smoleńskiego.
Wówczas prokuratura wojskowa przekazała ten wątek prokuraturze cywilnej. - To wyłączenie dotyczyło także tego, że powoływano się na 57 tomów akt - wyjaśnia płk Zbigniew Rzepa, rzecznik prasowy Naczelnego Prokuratora Wojskowego. - Za jednym zamachem to zrobiono, taka była konstrukcja tego postanowienia - dodaje.
Prowadząca dalsze postępowanie w tej sprawie warszawska prokuratura okręgowa umorzyła w połowie kwietnia wątek przecieku związany z publikacją "Wprost".
Tymczasem na wiosnę w księgarniach pojawiła się anonsowana wcześniej na łamach "Wprost" książka Michała Krzymowskiego i Marcina Dzierżanowskiego pt. "Smoleńsk. Zapis śmierci". Prokuratura cywilna w odpowiedzi na pytania "Naszego Dziennika" tłumaczyła, że władna do zainicjowania działań w tym względzie jest prokuratura wojskowa. - Oni znają materiał i wiedzą, czy w książce zostały ujawnione materiały ze śledztwa smoleńskiego - tłumaczyła Monika Lewandowska, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Dlatego zapytanie naszego dziennikarza trafiło do prokuratury wojskowej.
- Zainicjowanie postępowania akurat w tym przypadku musi wyjść od prokuratury wojskowej i ten wątek przecieku 57 tomów został wyłączony - przyznaje prokurator Rzepa.
- Jeżeli zakres przedmiotowy ujawnień jest inny, to powinno być nowe śledztwo - podkreśla mecenas Bartosz Kownacki, pełnomocnik kilku rodzin smoleńskich. Jeżeli to postępowanie miało wąski zakres, to wtedy powinno być wszczęte nowe śledztwo - dodaje. Zaznacza jednak, że nie zna materiałów sprawy i nie jest w stanie ocenić, czy w książce "Smoleńsk. Zapis śmierci" ujawniono więcej materiałów.
Jak ustalili śledczy, w listopadzie w tygodniku Tomasza Lisa przedrukowano fotokopie kilku dokumentów i fragmenty zeznań ponad 30 świadków, przede wszystkim pilotów 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, wdów po członkach załogi, wojskowych oraz posłów. Znalazł się tam również stenogram rozmowy oficera Centrum Operacji Powietrznych z dyżurnym Centrum Meteorologii. Artykuł liczył kilkadziesiąt stron, natomiast wydana na wiosnę książka - 270. Można przypuszczać, że ujawniono tam więcej informacji z akt śledztwa, ale obie prokuratury używają w tym względzie argumentów o właściwości.
- Mamy informację od redakcji ["Naszego Dziennika" - red.], że taka książka została wydana. Przesłaliśmy zapytanie z redakcji do Okręgowej Prokuratury Wojskowej celem rozpoznania w zakresie ewentualnego popełnienia przestępstwa - stwierdziła Lewandowska.
Według mecenasa Kownackiego, prokuratura wojskowa nie decyduje się na wszczynanie kolejnego śledztwa z uwagi na to, iż to pierwsze zostało umorzone przez prokuraturę cywilną. W związku z tym można się spodziewać, że podobnie stałoby się z kolejnym wyłączonym wątkiem. - Kolejne wyłączenie miałoby sens, gdyby prokuratorzy chcieli ten przeciek ścigać - ocenia Kownacki. - Nie byłoby błędem wszczęcie drugiego śledztwa, gdyby zakres przedmiotowy był inny - powtarza.
- My nie oceniamy, czy zasadne jest wszczęcie, dlatego że nie jesteśmy do tego właściwi, my możemy tylko oceniać, czy naszym zdaniem jest uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwa. Jeżeli coś takiego prokurator wojskowy poweźmie w toku prowadzenia postępowania i stwierdzi swoją niewłaściwość, to musi przekazać ten wątek bez narzucania jakiejkolwiek decyzji prawnej prokuratorowi powszechnemu. To, co robi prokurator powszechny, to jest już zupełnie poza prokuratorem wojskowym, dlatego że prokuratury są niezależne i każdy prokurator ma swoje widzenie postępowania - wyjaśnia Rzepa.
Działania tygodnika "Wprost" z listopada spotkały się z ostrą reakcją prokuratury wojskowej. "Opublikowanie niezweryfikowanych jednoznacznie, wybranych ustaleń śledztwa, nie tylko w sposób negatywny rzutuje na jego bieg, czy też dezinformuje opinię publiczną, ale może być także rozpatrywane przez pryzmat naruszenia praw pokrzywdzonych - dóbr osobistych rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej. Zawarte w artykule niektóre stwierdzenia stanowią de facto wskazanie osób rzekomo winnych katastrofy, jeszcze przed zakończeniem pracy organów Państwa, ustawowo powołanych do zbadania sprawy" - podkreślał wówczas prokurator Zbigniew Rzepa w komunikacie.
- Większość tych przecieków, w mojej ocenie, nie miała żadnej szkody dla śledztwa. Różniłem się co do oceny tego konkretnego materiału, uważam, że miało to bardzo konkretną szkodę dla śledztwa. Po pierwsze, ilość ujawnionych materiałów. Po drugie, kwestia, że tam w jakiś sposób pomawiano konkretne osoby, chociażby gen. Andrzeja Błasika, a to była jednak szkoda dla śledztwa, ponieważ jednym z celów śledztwa jest ochrona osób pokrzywdzonych, nawet jakby dla toku śledztwa nie było szkody, to może to uderzać w konkretne rodziny ofiar katastrofy - uważa Kownacki.
Zenon Baranowski
Nasz Dziennik 2011-05-12
Autor: jc