Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Co by było gdyby

Treść

Do opinii publicznej docierają ostatnio coraz gorsze informacje o stanie naszej gospodarki. Choćby o zafundowanej nam przez rząd PO i PSL podwyżce podatku VAT, z dnia na dzień rosnących cenach żywności i kosztach utrzymania - potwierdzonych informacją Głównego Urzędu Statystycznego o inflacji w styczniu, najwyższej od prawie dwóch lat. Do tego jeszcze dochodzą żądania Komisji Europejskiej ograniczenia deficytu sektora finansów publicznych do 2012 roku, które są nie do spełnienia bez drastycznych cięć w wydatkach, i to w roku wyborczym.
Informacje o pogarszających się warunkach życia i wzroście kosztów utrzymania najwyraźniej sprawiły, że premier Donald Tusk gdzieś się schował, unikając odniesienia się do bieżącej sytuacji w kraju. Być może szef rządu intensywnie uczy się na pamięć rosnących cen produktów, by nie dać się zagiąć Jarosławowi Kaczyńskiemu podczas przedwyborczej debaty.
Poprawić humor, ale chyba tylko sobie, postanowili wczoraj posłowie Platformy Obywatelskiej. Podczas specjalnie zwołanej konferencji prasowej, nie tyle odnieśli się do aktualnej sytuacji w kraju, co popuścili wodze fantazji. - Polska, gdyby rządził PiS, byłaby dziś bankrutem - ogłosił poseł Adam Szejnfeld. Trzeba przyznać, że w prognozowaniu, "co by było, gdyby rządził PiS", politycy Platformy mają długie tradycje. Już przed wyborami w 2005 roku mogliśmy zapoznać się z czarną wizją rządów PiS. Gospodarka miała się załamać, a za benzynę mieliśmy płacić po 5 złotych - i to w tych najjaśniejszych wizjach. Niestety, dla polityków PO fakty okazały się szczególnie niełaskawe. Podczas rządów PiS gospodarka dobrze się rozwijała, podatki i koszty pracy zostały obniżone, a aby płacić 5 złotych za litr benzyny, mieć wyższe podatki i doświadczyć załamania gospodarczego, musieliśmy poczekać na przejęcie władzy przez Platformę Obywatelską. Dziś politykom partii Donalda Tuska zaczyna brakować argumentów, aby wytłumaczyć wyborcom, dlaczego muszą płacić więcej za żywność, prąd czy benzynę. Na szczęście dla Platformy jest jeszcze PiS, którym - zamiast rosnącymi cenami - można się zająć. Szef klubu poselskiego Platformy Tomasz Tomczykiewicz wraz z posłem Adamem Szejnfeldem przekonywali, co też by się nie działo, gdyby rządziło dzisiaj Prawo i Sprawiedliwość. Według wyliczeń posłów PO, deficyt budżetowy wynosiłby dziś zamiast 40 miliardów - 108 miliardów złotych. Szejnfeld wyliczał, ile "strat" dla budżetu państwa miałaby przynieść realizacja postulatów PiS: zahamowanie prywatyzacji - 40 miliardów, likwidacja podatku Belki - ponad 7 miliardów, wprowadzenie przyspieszonej amortyzacji - 18 miliardów, dokapitalizowanie PKO BP - 7 miliardów, wprowadzenie podatku drożyźnianego - ponad 7 miliardów itd. Posłowie Platformy wytknęli też PiS, że postulowało jako jeden element walki z kryzysem podwyższenie deficytu budżetowego.
Platforma zwala winę na suszę
- To byłaby katastrofa, gdyby rządził PiS. Dzisiaj zastanawialibyśmy się, o ile wszystkim obywatelom w Polsce obciąć płace, renty, emerytury, o ile zahamować rozwój społeczno-gospodarczy naszego kraju - podsumował poseł Szejnfeld. Z tego względu - według Tomczykiewicza - najbardziej straciliby najbiedniejsi. Szef klubu PO zapewnił, że przyczyną wzrostu cen nie są działania rządu Donalda Tuska, lecz "susze i powodzie". Tomczykiewicz zaznaczył, iż zasługą rządu jest właśnie to, że ten wzrost cen jest "tak minimalny".
- To obrażanie inteligencji Polaków - komentował słowa polityków Platformy szef klubu PiS Mariusz Błaszczak. - Widać, że problemy są olbrzymie: drożyzna, rosnące bezrobocie. A o czym ci panowie opowiadają? Co by było gdyby - dodał.
PiS: Chcemy debaty o bezrobociu
Błaszczak przypomniał, że w 2009 r. Prawo i Sprawiedliwość rzeczywiście postulowało zwiększenie deficytu budżetowego, w tamtym czasie nawet niezależni ekonomiści zwracali jednak uwagę, iż uchwalony budżet będzie wymagał nowelizacji w trakcie roku, a przyjęty deficyt jest nierealny. - Na początku roku 2009 proponowaliśmy wzrost deficytu budżetowego do 25 miliardów złotych, z 18, jakie były w budżecie przygotowanym przez rząd Donalda Tuska. Wszyscy wiedzieli dokładnie, że 18 miliardów deficytu to wielkość zupełnie nierealna. Po wyborach do Parlamentu Europejskiego rząd znowelizował budżet. Określił wtedy wysokość deficytu na 27 miliardów, zrealizował 25, a więc Prawo i Sprawiedliwość miało rację - stwierdził Błaszczak.
PiS wniosło wczoraj, aby na przyszłotygodniowym posiedzeniu Sejmu odbyła się, z udziałem premiera Donalda Tuska, debata w sprawie bezrobocia. Wyliczali bowiem, że w styczniu i grudniu pracę straciło aż 250 tysięcy osób.
Politycy PiS uważają, że rząd powinien wyjaśnić m.in., dlaczego w budżecie państwa na ten rok ograniczono pulę środków na aktywną walkę z bezrobociem. Wiceprezes PiS Beata Szydło zaapelowała, aby wewnątrz Funduszu Pracy przesunąć 2 miliony złotych z przeznaczeniem na aktywną walkę z bezrobociem, aby urzędy pracy miały środki na ten cel na poziomie ubiegłorocznym.
Artur Kowalski
Nasz Dziennik 2011-02-18

Autor: jc