Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Bo ubyło mchu

Treść

Do 8 marca w Federacji Rosyjskiej będą pracowali polscy biegli i prokurator prowadzący śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej. Celem jest m.in. zbadanie brzozy, w którą miał uderzyć Tu-154M.

Polska ekspedycja jest w Rosji od wczoraj. Jak informował rzecznik prasowy naczelnego prokuratora wojskowego płk Zbigniew Rzepa, badanie brzozy zostanie przeprowadzone wspólnie, przez polskich i rosyjskich biegłych. Rosjanie już w styczniu otrzymali wykaz urządzeń koniecznych do wykonania tej i innych ekspertyz.

Poważne rozbieżności w ustaleniach co do punktu przełamania drzewa mogą być kwestią nie tylko przyjęcia różnych metodologii pomiarów, ale również brakiem fachowych badań po stronie komisji Millera.

Według pomiarów przeprowadzonych przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie 11 października 2012 r. między godz. 12.01 a 18.34, brzoza, o którą miał zahaczyć 10 kwietnia 2010 r. samolot, została przełamana na wysokości około 666 cm, licząc od poziomu podłoża. Taki wynik pomiaru znacznie różni się od danych przekazywanych w raportach Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) oraz Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego (KBWLLP). Komisje te ustaliły, że samolot miał zderzyć się z drzewem na wysokości 510 centymetrów.

Badali koledzy, czyli kto?

Odmienne ustalenia prokuratury nie zakłócają jednak dobrego samopoczucia członków Komisji. Otóż podtrzymują oni, że pomiary – mimo różnic – są spójne. Zdaniem dr. Macieja Laska, szefa podkomisji lotniczej w komisji ministra Jerzego Millera, różnice wynikają z faktu, że prokuratura podała informację o nieregularnym przełamaniu drzewa, a nie o punkcie uderzenia samolotu w brzozę – a taki miała opisać Komisja.

– Nasi koledzy określili punkt zderzenia na wysokość 5,1 metra. 666 cm podane przez prokuraturę to wysokość kikuta. Jestem sobie w stanie wyobrazić, że pierwsze miejsce kontaktu skrzydła z drzewem jest niżej niż miejsce przełamania – argumentował Lasek.

Prokuratura nie poprzestała na „wyobraźni” i określiła precyzyjnie czas i sposób wykonywania pomiarów (przeprowadzanych z pomocą podnośnika hydraulicznego). Natomiast o pracach Komisji wiemy jedynie tyle, że jej członkowie byli w Smoleńsku od 11 do 23 kwietnia 2010 r. i badali brzozę, a otrzymane rezultaty są spójne z informacjami wynikającymi z analizy danych zarejestrowanych w czarnych skrzynkach. Informacje te bazują jednak wyłącznie na zapewnieniach członków komisji.

Kto z komisji badał brzozę? Kiedy i za pomocą jakiego oprzyrządowania dokonano pomiarów? – tego już Maciej Lasek nie chce ujawnić. A informacje personalne są ukrywane za zasłoną zapisów prawa lotniczego.

Takich danych próżno też szukać w raporcie i załącznikach wytworzonych przez komisję ministra Jerzego Millera. Pośród wymienionych badań i ekspertyz nie znajdziemy punktu dotyczącego badania brzozy. Chyba że zostało ono zawarte w ramach np. ekspertyzy dotyczącej „przebiegu niszczenia samolotu Tu-154M od pierwszego kontaktu z przeszkodami terenowymi” lub w „odtworzeniu przebiegu lotu ze wskazaniem na jego krytyczne elementy”. Znamy jednak tylko generalne konkluzje płynące z tych analiz. Odpowiedzi nie przynosi też Załącznik nr 4.9 Ekspertyzy techniczne, w którym nie ma śladu po analizie miejsca zderzenia samolotu z brzozą. Nie wiadomo, czy takie szczegółowe dane są w pełnych materiałach Komisji, bo dostęp do nich jest reglamentowany prawem lotniczym. De facto, po zakończeniu prac KBWLLP materiały te były niedostępne nawet dla członków komisji. Mogła wystąpić o nie prokuratura, którą zapytaliśmy o ślady dotyczące szczegółów badań prowadzonych przez komisję. Czekamy na odpowiedź.

Anatomia brzozy

Z informacji przekazanych przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie wiemy, że eksperci w celu prowadzenia dalszych badań laboratoryjnych odcięli dwa fragmenty brzozy: „z głównego pnia – od górnej części złamania w dół na odcinku o długości 156 cm; z części przełamanej również na długości 156 cm, mierząc od górnej części jego złamania w kierunku wierzchołka drzewa”. W efekcie wysokość pnia brzozy, „liczona od poziomu podłoża, po odcięciu odcinka o długości 156 cm, wynosi 510 centymetrów. Średnica drzewa w miejscu jego ścięcia wynosi 52 centymetry”.

To ciekawa informacja, ponieważ owe 510 cm to dokładnie to miejsce, które komisja Millera określiła jako punkt uderzenia skrzydła w drzewo, na którym pozostał ślad w postaci okorowania. Trudno przyjąć, że eksperci prokuratury właśnie w tym miejscu postanowili obciąć drzewo i wziąć się za badanie tylko położonego wyżej przełamania. Należałoby się raczej spodziewać, że odcięty fragment przekazany do badań będzie nosił wszystkie pozostawione na drzewie ślady rzekomej kolizji skrzydła i brzozy, a fragment pnia zostanie pobrany do badań tak, by nie niszczyć materiału dowodowego.

Przypomnijmy w tym kontekście ustalenia rosyjskiego MAK. „W odległości 244 m od punktu pierwszego zderzenia i bocznym odchyleniu o 61 m w lewo od osi podłużnej WPP [pasa startowego – red.], na wysokości około 5 metrów nastąpiło zderzenie samolotu z brzozą o średnicy pnia 30-40cm”.

Z kolei KBWLLP w swoim raporcie napisała: „W odległości 855 m od progu pasa, 63 m w lewo od jego osi (około 350 m od miejsca upadku) samolot lewym skrzydłem uderzył w brzozę o średnicy pnia około 30 cm. Uderzenie w konar brzozy nastąpiło na wysokości 5,1 m”.

Tu ponownie pojawia się problem, bo brzoza nie tylko przesunęła się o 2 metry, ale wskazana średnica pnia znacząco różni się od tego przeciętego na wysokości 510 cm przez śledczych (52 cm). Co i jak zatem mierzyła polska komisja? Niestety, opublikowany Załącznik nr 4.7 Geometria zderzenia samolotu (Tabela 1. i Tabela 2.) jeszcze bardziej gmatwa sprawę, bo wskazuje, że w tym samym miejscu, przy brzozie, samolot był na wysokości 6,2 m i zarazem 5,1 m nad ziemią. „Nasz Dziennik” pytał już o te rozbieżności, ale odpowiedzi nie otrzymaliśmy, z uwagi za brak dostępu członków Komisji do materiałów źródłowych (raport zakończył działalność tego gremium). Rozbieżności może nieco wytłumaczyć stanowisko prokuratury, która podkreśliła, że „drzewo zostało przełamane w sposób nieregularny oraz że rośnie na podłożu, które utrudnia precyzyjny pomiar. „Tyle że 156 cm różnicy, nawet przy utrudnionych pomiarach, to jednak zbyt dużo.

Dostęp dla „speczespołu”?

Być może na wątpliwości odpowiedzą członkowie kierowanej obecnie przez Macieja Laska Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych (PKBWL), która jak ujawnił portal wPolityce, może otrzymać dostęp do akt komisji Millera. Rozporządzenie w tej sprawie pod koniec stycznia br. wydał minister obrony narodowej oraz minister transportu, budownictwa i gospodarki morskiej. Rozszerza ono dotychczas obowiązujące zasady współpracy KBWLLP i PKBWL, w tym umożliwia przekazywanie ustaleń obu komisji z prowadzonych badań wypadków lotniczych. Czy jednak to rozwiązanie pozwoli sięgnąć ekspertom PKBWL po kompletne materiały zebrane przez komisję Millera, w sytuacji gdy ta zaprzestała już działania? Nawet jeśli eksperci Laska po nie sięgną, to nie będą mogli ich ujawniać. Prawo lotnicze przewiduje bowiem, że materiały KBWLLP (w celu innym niż zapobieganie wypadkom i incydentom lotniczym) mogą być udostępnione przez sąd (dla KBWLLP jest to Wojskowy Sąd Okręgowy w Poznaniu) jedynie na potrzeby postępowania przygotowawczego, sądowego lub sądowo-administracyjnego. Reglamentacji podlegają m.in. ekspertyzy, oświadczenia, korespondencja osób mających związek z operacją, dokumentacje medyczne, prywatne informacje dotyczące osób uczestniczących w wypadku. Ponadto prawo lotnicze ogranicza możliwość udostępnienia zapisów pokładowych rejestratorów mowy, zapisów nagrań instytucji zapewniających służby ruchu lotniczego i ich kopii czy opinii wyrażanych w trakcie analizy informacji, włącznie z zapisami rejestratorów pokładowych. Przypomnijmy, że o udostępnienie wszystkich oprócz tych materiałów wnioskował na początku stycznia br. zespół parlamentarny wyjaśniający okoliczności katastrofy Tu-154M.

Knebel dla prokuratorów

Z rozbieżności wyników badań prokuratury i KBWLLP niezadowolony jest premier Donald Tusk. Zwłaszcza że śledczy dolali oliwy do ognia, początkowo mylnie informując, że brzoza została przełamana na wysokości 770 cm, a nie jak zmierzono – 666 centymetrów.

– Nie pierwszy raz mamy do czynienia z brakiem fachowości, jeśli chodzi o komunikację społeczną ze strony prokuratury – grzmiał premier Donald Tusk. Sprawa trafiła do Andrzeja Seremeta. Prokurator generalny ma dopilnować, by przekazy śledczych w sprawie katastrofy były w przyszłości precyzyjne.

Szef rządu ostatecznie uznał jednak, że ustalenia prokuratury (mimo rozbieżności o 156 cm) nie podważają zasadniczych ustaleń komisji Millera, stąd znów nie widzi powodu, aby komisja Millera wznawiała prace.

– Ponieważ na końcu komunikaty prokuratury i komisji Millera zbliżyły się do tych 510 cm, to w zależności, jak kto mierzy, czy od podstawy złamania, czy od korzenia, czy od mchu et cetera, zależą różne wyniki – dodał Tusk.

Niestety, tego, jaką bazę do pomiarów mieli przyjąć członkowie komisji Millera, premier już nie wyjaśnił.

Nasz Dziennik Poniedziałek, 18 lutego 2013

Autor: jc