Bezkarni i butni
Treść
Popis niewyobrażalnego chamstwa i buty - w ten sposób można  scharakteryzować zachowanie Stefana Niesiołowskiego, atakującego przed  Sejmem dziennikarzy. Ale jest drugie, poważniejsze dno tej sprawy. Mamy  do czynienia z jawną i prowokacyjną demonstracją poczucia całkowitej  bezkarności obozu władzy, którego reprezentant na pytania związkowców:  "Jak pan głosował?", odburkuje: "Nie pana sprawa". 
Stefan Niesiołowski z furią atakuje kamerę i osobiście dziennikarkę Ewę  Stankiewicz. Szef sejmowej komisji obrony wygląda na zupełnie  niezrównoważonego, krzyczy, że nie ma prawa go filmować. Wszystko dzieje  się na terenie Sejmu, w miejscu publicznym, a Niesiołowski grozi  zniszczeniem kamery, choć jest osobą publiczną. Znaną głównie ze swojego  chamstwa.
Wniosek do prokuratury w sprawie napaści Niesiołowskiego  zapowiada Prawo i Sprawiedliwość. W piątek doszło do rękoczynu.  Świadkowie, posłowie Platformy Obywatelskiej, udają, że niczego nie  widzieli, i odwracają się plecami. Ich zdaniem, dziennikarka sama się o  to prosiła, bo "prowokowała". To już chyba oficjalna narracja reżimowych  polityków. - W sposób oczywisty ktoś go postanowił sprowokować i to się  udało. To jest przykre, bo zagrał to, co sobie autorka wymyśliła -  próbował uzasadniać furiactwo Niesiołowskiego Tomasz Nałęcz. "Nasz  Dziennik" poprosił więc o wyjaśnienie, w jaki sposób Stankiewicz miała  dopuścić się owej prowokacji. Prezydencki doradca uważa, że dziennikarka  powinna znać charakter i impulsywność Stefana Niesiołowskiego. I  wiedzieć, że jeżeli "ktoś w ten sposób będzie filmował Stefana  Niesiołowskiego, wbrew jego woli, to wywoła to gwałtowną reakcję". - Być  może pani Stankiewicz jest osobą naiwną. Każdy dziennikarz spotkałby  się z gwałtowną reakcją. Stefan Niesiołowski był filmowany z odległości  kilkudziesięciu centymetrów, z nietypowo bliskiej odległości - oznajmia w  rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Tomasz Nałęcz. - Oczywiście odległość  jest zupełnie standardowa, a zbliżenia kamery czyni obiektyw kamery.  Niech mi w takim razie pan Nałęcz powie, z jakiej odległości można  filmować posła Niesiołowskiego i polityków. Zazwyczaj rozmowy  przeprowadzam z odległości około 2 metrów. Takich rozmów przeprowadziłam  setki - tłumaczy Stankiewicz. - Musimy stawiać sprawę jasno. Każdy ma  prawo do zadawania pytań politykom. Mamy takie prawo i nikt nie może nam  go odbierać - podkreśla. Ma rację, bo poseł Niesiołowski odmawia  rozmowy również z "Naszym Dziennikiem". Chcieliśmy się dowiedzieć, czy  nie jest mu po prostu głupio z powodu jego piątkowej reakcji. Okazuje  się, że w niedzielę rano jest tak samo rozwścieczony jak w piątek. Gdy  poseł słyszy, że prosi go o komentarz dziennikarz "Naszego Dziennika",  ucina szybko rozmowę pogardliwym tonem: - Nie rozmawiam z "Naszym  Dziennikiem", proszę sobie z Rydzykiem rozmawiać. W piątek w Sejmie  ważyły się losy ustawy emerytalnej. W ekspresowym tempie decydowano o  podwyższeniu wieku emerytalnego i zrównaniu go dla kobiet i mężczyzn.  Ewa Stankiewicz dokumentowała to, co działo się przed gmachem budynku.  Od kilku dni funkcjonowało tam miasteczko zorganizowane przez NSZZ  "Solidarność".
Wobec niewpuszczenia delegacji związkowców na galerię  sejmową podczas głosowań postanowili oni zablokować wyjścia z  parlamentu. Skuci łańcuchami blokowali właściwie wszystkie wyjścia. Z  powodu przegłosowania ustawy emerytalnej związkowcy postanowili nie  wypuścić posłów z Sejmu. Stankiewicz, filmując, zauważyła, że posłowi  Niesiołowskiemu nie udało się wyjść, choć próbował z różnych stron. W  końcu z kamerą podeszła do Niesiołowskiego.
- Panie pośle,  przeprasza... - dziennikarka nie może skończyć pytania, przerywa je od  razu rozdrażniony Niesiołowski. - A skąd pani jest? - pyta purpurowy na  twarzy, wyraźnie rozwścieczony szef sejmowej Komisji Obrony Narodowej.  Gdy Stankiewicz się przedstawiła, Niesiołowski ucina, że nie chce z nią  rozmawiać. Na pytanie, dlaczego, rzuca: - Niech do Pospieszalskiego pani  idzie. Jest pani od tego filmu "Solidarni", tego PiS-owskiego  paskudztwa? Nie chcę z panią rozmawiać, niech pani idzie do PiS-u.
Dziennikarka nie daje za wygraną, tym bardziej że słyszy ewidentnie  prowokacyjne i obraźliwe słowa pod swoim adresem. - Proszę odwrócić to,  bo pani zaraz rozbiję kamerę, jak pani będzie mnie filmować bez mojej  zgody - grozi. Ewa Stankiewicz w dalszym ciągu próbuje dowiedzieć się,  czy Niesiołowski wie, dlaczego nie może wyjść z Sejmu. - Czy pani jest  głucha? Niech pani idzie do Sejmu do tych swoich PiS-owskich lizusów.  Proszę nie rozmawiać ze mną, bo pani rozbiję kamerę - mówi Niesiołowski.  Jak się okazuje, nie są to czcze groźby. Polityk Platformy  Obywatelskiej jest wyraźnie niezrównoważony, nerwowo chodzi w tę i z  powrotem, a w pewnym momencie atakuje kamerzystę, co widać na filmie.  Grozi w dalszym ciągu.
- Roztrzaskam pani kamerę, ostrzegam - nie  ustępuje Niesiołowski. Stankiewicz oponuje, mówiąc, że ma prawo do  filmowania, bo to jest miejsce publiczne. - Nie mam ochoty, żeby mnie  pani filmowała. Won stąd, do PiS-u! - ryczy parlamentarzysta. Jest tak  rozjuszony, że gdyby nie obecność kamery, prawdopodobnie uderzyłby  dziennikarkę. - Zaatakował mnie dwukrotnie. Najpierw próbował wyłamać  mikrofon w kamerze, a potem zaatakował bezpośrednio mnie. Został wtedy  jednak odciągnięty przez swoich kolegów - relacjonuje Ewa Stankiewicz.  Co ciekawe, całemu zajściu przyglądają się koledzy Niesiołowskiego z  Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej. Wyglądają jak gapie z  dyskoteki obserwujący awanturę podpitego mężczyzny z jakąś kobietą.  Całkowicie obojętni rzucają tylko do niego: "Daj spokój". To Paweł  Suski, Lucjan Pietrzyk, Dorota Niedziela i Henryk Siedlaczek. Niedziela  mówi nawet, że Niesiołowski chciał tylko "odsunąć kamerę".
Na innym  filmie umieszczonym w sieci widać, jak poseł Niesiołowski próbuje  wydostać się poprzez budynek wydawnictwa Czytelnik. Jednak i tam zostaje  zablokowany. W pewnej chwili pada pytanie: "Jak pan głosował?". "Za  ustawą" - mówi Niesiołowski. Na kolejne pytanie odpowiada: "Nie pana  sprawa. Odejdźcie".
Mafijna omerta
- To  była scena jak ze środowiska mafijnego typu frajer kontra kumple.  Wiedziałam, że ludzie są zamknięci we własnym gronie, towarzyskim,  politycznym, ale nie przypuszczałam, że jest to rodzaj solidarności  mafijnej. Gdy widzieli przemoc z jego strony, to odciągali go nie  dlatego, że on mi coś zrobi, ale że się jeszcze bardziej skompromituje -  dodaje reporterka. Według niej, gdy już po wyłączeniu kamery zwracała  się do dwóch innych posłów PO, którzy również przypatrywali się całej  sytuacji, o zaświadczenie, że miała ona miejsce, odmówili jej, udając,  że nic nie widzieli. - Uśmiechali się do mnie porozumiewawczo, mówiąc,  że nic nie widzieli - relacjonuje Stankiewicz.
- Nie wiedzieli, jak  się w tej sytuacji zachować, bo na dobrą sprawę musieliby się z nim bić.  A tak się składa, że nikt nie jest skory, by się próbować z kimś, kto  sprawia wrażenie niepoczytalnego - komentuje poseł Zbigniew Girzyński  (PiS). W jego ocenie, takie zachowanie posłów wynika z ich oportunizmu.
- On jest w hierarchii wyżej od nich. Jest to facet, który jest w  partii czołową postacią, więc reagują na takiej zasadzie, że boją się  podpaść swojemu szefowi i wolą nie widzieć zachowania człowieka, który  sprawia wrażenie niepoczytalnego. To tak jak sąsiedzi z bloku nie widzą,  że jeden z mieszkańców bije rodzinę. Po prostu udają, że nie widzą. Tak  samo zachowali się posłowie Platformy - podkreśla Girzyński. Ale głowę w  piasek schowali nie tylko kumple Niesiołowskiego. Ani poseł Paweł  Olszewski, ani Małgorzata Kidawa-Błońska nie chcieli komentować  zachowania swoich partyjnych kolegów. Nie mieli czasu, a posłanka  oświadczyła, że nie widziała filmu z nagraniem zajścia na terenie Sejmu.
TVPudaje, że nie widzi
Zdaniem Ewy Stankiewicz, na miejscu zdarzenia był też operator z TVP,  który filmował protest "Solidarności". Jednak gdy Niesiołowski rzucił  się w kierunku Stankiewicz, operator opuścił kamerę i przestał filmować.  - Była to prawdopodobnie kamera TVP Info i niestety w momencie, gdy  miało miejsce całe zajście, przestał filmować - relacjonuje  dziennikarka.
Po tych wydarzeniach dziennikarze wystosowali otwarty  protest w tej sprawie i zaapelowali o bojkot reportera publicznej  telewizji. Tuż po napaści na Stankiewicz Stefan Niesiołowski, poseł  Sejmu RP, natychmiast został zaproszony do wywiadów. W jednym z nich nie  tylko nie przeprosił za swoje zachowanie, ale zaatakował nielubianych  dziennikarzy. ""Brzydzę się ich. Niech sobie piszą, co chcą. Nie zmuszą  mnie do tego. Jakbym dotknął ich dłoni, tobym od razu poszedł umyć ręce"  - to są słowa niedopuszczalne nie tylko wobec dziennikarzy, ale w ogóle  wobec drugiego człowieka" - czytamy w oświadczeniu dziennikarzy.  Dlatego "wspólnie oczekujemy od premiera wyciągnięcia konsekwencji wobec  zachowania Stefana Niesiołowskiego i apelujemy też do naszego  środowiska dziennikarskiego o bojkot. Osoba, która w sposób tak jawny  jak Stefan Niesiołowski godzi w fundamentalne zasady demokracji, nie  powinna w jakikolwiek sposób uczestniczyć w polskim życiu publicznych  oraz występować w mediach" - napisano. Napaść byłego marszałka Sejmu na  dziennikarkę skrytykowało również prezydium obradującego w sobotę  Kongresu Mediów Niezależnych. Reprezentanci mediów i dziennikarze  ocenili, że zachowanie takie jest aktem braku szacunku dla obywatela i  zawłaszczeniem przestrzeni publicznej. "Nie licuje z godnością  parlamentarzysty i jest świadectwem aroganckiego podejścia władzy do  mediów i obywateli. Domagamy się pociągnięcia Stefana Niesiołowskiego do  odpowiedzialności politycznej i prawnej, równocześnie przekazując  wyrazy solidarności Ewie Stankiewicz" - podkreślono w uchwale.
Maciej Walaszczyk
Nasz Dziennik Poniedziałek, 14 maja 2012, Nr 111 (4346)
Autor: au
