Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Awaryjna przeprawa przez ocean

Treść

Choć niemal przez trzy kwadranse załoga Boeinga 767 zmagała się z usterką systemu wypuszczającego podwozie samolotu, to lotnicy dopiero na trzy minuty przed lądowaniem mieli pewność, że wykonają manewr bez podwozia. Nie pomogło wielokrotne wznawianie procedury ani próba uwolnienia goleni przez przeciążenie.

Oprócz Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych sprawę bada Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Wczoraj zostali przesłuchani wszyscy członkowie załogi. Prokurator był też na miejscu wypadku. Czynności prowadzone są w zakresie "podejrzenia popełnienia przestępstwa polegającego na sprowadzeniu bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy". Chodzi o wyjaśnienie, czy awaria samolotu mogła być związana z błędem człowieka. Zarząd PLL LOT zapewnia, że wtorkowy lot od chwili startu w Newark aż do lądowania przebiegał bezpiecznie.
Pół godziny po starcie komputer pokładowy wykrył usterkę w instalacji hydraulicznej, ale w ocenie załogi Boeinga 767, udało się ją zneutralizować. - Lot od startu aż do Warszawy odbywał się bezpiecznie, natomiast nasz komputer pokładowy wykrył usterkę w instalacji hydraulicznej i nam ją zasygnalizował. My mamy do tego procedurę, która pozwala zneutralizować skutki takiej usterki do tego stopnia, aby lot mógł się odbyć bezpiecznie. Po wykonaniu wszystkich punktów na naszej liście czynności na okoliczność wystąpienia jakiejś usterki jedyną kwestią dla nas było nadal lecieć. Nie było wtedy żadnej przesłanki do awaryjnej procedury - wyjaśniał wczoraj kpt. Wrona.
Jak przyznał, krytyczny moment lotu nastąpił przy pierwszej nieudanej próbie wypuszczenia podwozia już w rejonie Warszawy. Do lądowania pozostawało około czterdziestu minut. Chwilę później załoga podjęła decyzję o przerwaniu podejścia i rozpoczęto szukanie przyczyn usterki. O możliwości awaryjnego lądowania piloci poinformowali wieżę po drugiej nieudanej próbie wystawienia podwozia. To było jakieś 30-35 minut przed lądowaniem. W tym czasie piloci podjęli wiele prób wysunięcia podwozia. - Wracaliśmy do sytuacji zerowej i zaczynaliśmy od początku jeszcze raz całą procedurę - opowiadał kpt. Wrona. Na około 4 minuty przed lądowaniem załoga podjęła jeszcze próbę wypuszczenia podwozia z pomocą siły grawitacji, przez dodatkowe mocne przeciążenie samolotu. Manewr jednak się nie powiódł.
Dopiero wtedy załoga wiedziała, że samolot będzie musiał lądować bez podwozia. Manewr ten od ok. 200-300 metrów nad ziemią odbywał się na ręcznym sterowaniu. Choć systemy były sprawne, załoga musiała odłączyć autopilota, bo uniemożliwia on lądowanie bez wypuszczonego podwozia. Jak tłumaczył kpt. Wrona, lądowanie nie mogło być twarde, bo uszkodzeniu mogła ulec konstrukcja samolotu, która wprawdzie przygotowana jest do tego, że samolot opiera się jedynie na gondolach silników i kadłubie, ale uderzenie mogło spowodować urwanie lub uszkodzenie części samolotu, który straciłby stabilne podparcie. - Mogłoby dojść do urwania silnika i to mogłoby doprowadzić do poważnych skutków - zauważył kpt. Wrona. Jak przyznał, gdy samolot zatrzymał się na pasie, załoga wzięła pierwszy oddech, ale trwało to tylko chwilę, bo piloci mieli świadomość zagrożenia pożarem i konieczności szybkiej ewakuacji pasażerów. Uczucie pełnej ulgi nastąpiło wówczas, gdy dowódca dowiedział się, że samolot jest pusty. Tu w pełni swoje zadanie spełnił personel pokładowy. Po 1,5 minucie samolot był pusty. Sprawna akcja gaśnicza zminimalizowała zagrożenie i piloci przed opuszczeniem maszyny jeszcze osobiście sprawdzili pokład.
Awaryjnemu lądowaniu asystowała dyżurna para samolotów F-16 z 32. Bazy Lotnictwa Taktycznego w Łasku. Samoloty zostały poderwane, aby wizualnie potwierdzić niewysunięcie się goleni podwozia. Towarzyszyły one 767 niemal do chwili lądowania. - Po zbliżeniu się do boeinga na bezpieczną odległość nasi piloci, widząc zamknięte luki podwozia, potwierdzili, że nie zostało ono wypuszczone, jednocześnie potwierdzili wychylenie się klap zaskrzydłowych do lądowania - poinformowało Dowództwo Sił Powietrznych. Piloci jastrzębi, nawiązując kontakt radiowy i wzrokowy z załogą, wykluczyli też możliwość uprowadzenia samolotu.

Usterka zaskoczyła załogę
Jak przyznał kpt. Wrona, usterka zaskoczyła załogę; to pierwszy taki przypadek na 767. Postępowano jednak zgodnie z procedurami. Samolot ma trzy niezależne systemy hydrauliczne: prawy, lewy i centralny. Komputer pokładowy sygnalizował ubytek płynu i spadek ciśnienia w instalacji centralnej. Załoga wyłączyła pompę hydrauliczną, która bez płynu mogłaby się przegrzać lub zapalić. - Ta część procedury została wykonana. Procedura przewiduje kolejne działania dopiero przed lądowaniem - dodał kpt. Wrona. Do dyspozycji pozostały dwie sprawne instalacje. Jak się później okazało, żadna z nich nie zadziałała. Dlaczego? To zbada Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych, która na drodze doświadczeń wyjaśni m.in., dlaczego po usterce układu hydraulicznego załodze Boeinga 767 nie udało się wysunąć podwozia awaryjnie z pomocą układu elektrycznego. Przyczną mogła być kolejna usterka lub blokada. Dotychczasowe badania PKBWL pozwoliły na zakwalifikowanie wtorkowego awaryjnego lądowania Boeinga 767 na Okęciu jako wypadek lotniczy. To wstępna kwalifikacja, bo kategorię zdarzenia można zmienić, w przypadku gdy oględziny samolotu wykażą, że uszkodzenia maszyny są mniejsze, niż obecnie oszacowano. Jak wyjaśnił Maciej Lasek, wiceprzewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, eksperci są obecnie na etapie gromadzenia danych i analizy zarówno technicznej strony usterki, jak i działania załogi oraz przygotowania portu lotniczego oraz służb utrzymania ruchu. Badane są rejestratory parametrów lotu oraz zapisy rozmów w kokpicie.
Według dotychczasowych ustaleń ekspertów, podwozie w 767 nie wysunęło się z powodu usterki układu hydraulicznego. Jak stwierdzono, załodze nie udało się także wysunąć goleni za pomocą awaryjnego układu zasilanego elektrycznie. Taki bieg zdarzeń nie pozwala jednak jeszcze na przesądzenie, z jakiego powodu układ awaryjny nie zadziałał. - Mamy do czynienia prawdopodobnie z dwoma usterkami i prawdopodobnie niezależnymi od siebie. Przynajmniej tak wynika z przeprowadzonej przez nas analizy dokumentacji opisującej te systemy - powiedział "Naszemu Dziennikowi" Maciej Lasek. Komisja nie wyklucza też blokady systemu. - Nie można w tej chwili stwierdzić, że system zapasowy nie zadziałał. Wiadomo, że nie był skuteczny. Być może zadziałał, ale nie mógł wysunąć podwozia z powodu jakiejś blokady. Trzeba przeprowadzić próby, by to stwierdzić - wyjaśnił Edmund Klich, przewodniczący PKBWL.
Boeing 767 lądował awaryjnie bez podwozia 1 listopada na Lotnisku im. F. Chopina w Warszawie. Na pokładzie znajdowało się 220 pasażerów oraz 11-osobowa załoga. Nikt nie ucierpiał. Samolot zablokował jednak lotnisko. Tylko w ciągu 24 godzin po incydencie nie wykonano 280 lotów.
Marcin Austyn

Nasz Dziennik Czwartek, 3 listopada 2011, Nr 256 (4187)

Autor: au