Przejdź do treści
Przejdź do stopki

A o Platformie cicho

Treść

Sąd Okręgowy w Warszawie uznał, że Anna Jarucka podrobiła upoważnienie wystawione dla niej przez Włodzimierza Cimoszewicza. Orzekł tym samym, że bezpodstawnie oskarżając Cimoszewicza, kobieta jest winna wywołania jednego z największych politycznych skandali po 1989 roku. Przecież właśnie ta sprawa miała wpłynąć na wycofanie się Cimoszewicza z prezydenckiej kampanii wyborczej w 2005 roku, i to w momencie, gdy wedle sondaży mógł liczyć nawet na awans do drugiej tury. Dlatego zastanawia fakt, że skoro wyszła na jaw afera polityczna, sąd nie znalazł tych, którzy współpracowali z Jarucką czy raczej nią sterowali. Według wymiaru sprawiedliwości, nie znaleziono dowodów na związek z tą sprawą polityków Platformy Obywatelskiej. Choć Jarucka zgłosiła się ze swoimi rewelacjami najpierw do Wojciecha Brochwicza (były oficer służb specjalnych, były wiceminister spraw wewnętrznych i ekspert PO, także członek jej rady programowej), a ten skierował kobietę do posła Platformy płk. Konstantego Miodowicza (byłego szefa kontrwywiadu Urzędu Ochrony Państwa), to związku PO z aferą w sądzie nie potwierdzono.
To dziwne w sytuacji, gdy w 2005 roku i później lewica oskarżała wprost o tę prowokację służby specjalne i Platformę Obywatelską. Cimoszewicz był przecież największym rywalem Tuska w wyborach prezydenckich, i mógł mu odebrać wiele głosów. Sam Cimoszewicz powiedział w 2007 roku przed sądem, zeznając w procesie Jaruckiej jako świadek, że oskarżona nie działała sama i wskazywał, że stali za nią ludzie z Platformy. Teraz tych oskarżeń już nie słychać. Dlaczego? Po prostu - Tusk i Cimoszewicz strzelają razem do tej samej bramki, pojednali się, czego wyrazem są wręcz serdeczne stosunki między politykami. Dowodem na to było m.in. wspieranie Cimoszewicza przez rząd w jego staraniach o objęcie ważnych funkcji w instytucjach międzynarodowych. Swego czasu głośno było nawet, że Cimoszewicz mógłby być ministrem spraw zagranicznych w rządzie Tuska. Dlatego były premier już nie wraca do wątku obecności PO w aferze Jaruckiej. Nikt z zainteresowanych nie widzi sensu w dochodzeniu do prawdy. Wystarczy im skazanie Jaruckiej, która też wolała nie ujawniać wszystkiego, co wie na temat wydarzeń z lata 2005 roku. Sąd się do tej konwencji tylko dostosował. Jak zatem naprawdę wyglądała sprawa Jaruckiej, dowiemy się może za kilkadziesiąt lat, i to pod warunkiem, że bohaterowie afery zostawią po sobie pamiętniki...
Krzysztof Losz
Nasz Dziennik 2010-06-01

Autor: jc